Widać już światło. Choć tunel jest długi i pociąg zaczął nim jechać prawie 10 lat temu. Jeśli jednak peron jest blisko, to oznacza koniec podróży. Tak wygląda batalia o ułożenie uczciwych reguł działania w internecie. To jest praca katorżnicza, ale Komisja Europejska ją podjęła i wspólnie z Parlamentem Europejskim i Radą doprowadziła do uchwalenia DSM, tj. Dyrektywy o prawie autorskim i prawach pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym. W toku kilkuletnich prac w Strasburgu i Brukseli, z udziałem setek posłów z wszystkich krajów Unii, równie dużej liczby przedstawicieli rządów tych państw, specjalistów, twórców, artystów, dziennikarzy, wydawców, producentów, BigTechów, ale i tych mniejszych, wypracowano kompromis. Ostateczny tekst, przegłosowany podczas sesji PE w Strasburgu i potem wspólnie z KE i Radą ustalony i wreszcie opublikowany to właśnie trudny balans oczekiwań, nacisków, frustracji i wreszcie – wielkich pieniędzy. Od tego się zaczęło. Branży muzycznej chodziło przede wszystkim o zniwelowanie tzw. Value Gap, czyli ogromnego rozstrzału pomiędzy kolosalnymi pieniędzmi, które codziennie przez wiele lat zarabiali ci wielcy z BigTechów, a ochłapami rzucanymi dla tych, którzy muzykę tworzą: autorów, artystów i wydawców muzycznych. Wszelkie próby porozumienia spełzły na niczym. Konieczne było kompleksowe uregulowanie tych relacji po raz pierwszy od 2001 r., kiedy przyjęto pierwszą regulację dotyczącą prawa autorskiego – Dyrektywę InfoSoc. Te 20 lat to przepaść podobna do wspomnianej Value Gap.