Ziobro zrobił w ostatnim czasie wiele, aby przez wewnętrzne rozgrywki poróżnić prawicę. Nie jest już twardym filarem, na którym opiera się obóz władzy, ale najsłabszym jego ogniwem.
Kiedy w 2015 roku Jarosław Kaczyński wskrzesił go z politycznego czyśćca, Ziobro znowu jak 10 lat wcześniej, stał się głównym rozgrywającym prawicy. To on był architektem polityki PiS wobec sądów. PiS nie tylko przyjął jego konfrontacyjny ton wobec Temidy, ale bez większej refleksji realizował większość jego pomysłów na podbój sądownictwa. Wymiana prezesów sądów, pierwsza reforma SN ( zawetowana przez prezydenta), czy wreszcie zmiana zasad wyboru do KRS, to przecież projekty wywodzące się z gabinetów Ziobro.
Czytaj więcej
Kompromis koalicjantów rządowych co do testu niezawisłości i bezstronności sędziego przerwał marazm w pracach nad korektą pisowskich reform Sądu Najwyższego i ogranicza ryzyko zablokowania sądów.
Na konfrontacji z Temidą to jednak Ziobro zbijał największy polityczny kapitał, będąc twarzą reform. Chociaż przez lata korzystali z tego wszyscy po prawej stronie sceny politycznej. Wojna z sędziami nie tylko zjednywała rzesze wyborców, nie mających zaufania do sądów, ale też zaprowadziła w ślepą uliczkę opozycję. Ta angażując się w obronę praworządności, wcale nie zyskiwała społecznego poparcia.
„Stary” sądowy porządek został zburzony, na jego miejsce prowadzono „nowy” obsadzony zaufanymi Ziobro. Wszystko szło dobrze, dopóki lekceważona przez lata Bruksela nie zyskała skutecznego oręża, aby dyscyplinować rząd RP w sprawach praworządności. Przez całe lata unijni komisarze bili głową w mur i byli banalnie „kiwani” przez polityków PiS. Bezrefleksyjne przyjęcie przez rząd KPO, a także rozporządzenia „fundusze za praworządność” zmieniło wszystko. Bruksela zyskała wreszcie realne narzędzia dyscyplinowania rządu. I zrobiła to. Precedensowo wstrzymując miliardy z KPO, a dodatków po serii wyborów nakazała płacić astronomiczne kary za niezlikwidowanie Izby Dyscyplinarnej.