4-tego lipca przypadła 240. rocznica uchwalenia Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych. To obok listopadowego Dnia Dziękczynienia największe święto Amerykanów. Sama Deklaracja to dowód amerykańskiej tożsamości. Razem z Konstytucją z 1787 r. i Kartą Praw z 1791 r. wystawiona jest w rotundzie Narodowego Archiwum w Waszyngtonie, świadomie zaprojektowanej jako świątynia amerykańskiej demokracji.
Napisana przez Tomasza Jeffersona i uchwalona przez II Kongres Kontynentalny, proklamowała niepodległość zbuntowanych kolonii brytyjskich jako Stanów Zjednoczonych Ameryki. Bunt, przez to precedensowy, uzasadniony został pogwałceniem przez Londyn uniwersalnych, niezbywalnych , „nadanych przez Stwórcę" praw równości moralnej, prawa do życia, wolności i dążenia do szczęścia. Wywiedzione były one z oczywistych „praw natury" i „Boga natury". Deklaracja uznawała za prawomocną jedynie władzę wybraną za zgodą rządzonych, której można było wypowiedzieć posłuszeństwo, jeśli te uniwersalne prawa narusza.
Poddawana była różnorakim, czasem sprzecznym interpretacjom moralnym, politycznym i konstytucyjnym, do dzisiaj stoi w centrum ważnych sporów. Dwa wydają się ciągle aktualne. Pierwszy dotyczy zagadnienia, czy określa ona nienaruszalny system wartości Stanów Zjednoczonych , stanowiący konieczny punkt odniesienia dla Konstytucji z 1787 r., czy też ma obecnie jedynie znaczenie symboliczne.
Kluczowy charakter Deklaracji podkreślał Abraham Lincoln. Odmawiał na jej podstawie wartości konstytucyjnej niewolnictwu, traktując je jedynie jako chwilowy kompromis polityczny. Do jej mocy sprawczej odwoływał się Gunnar Myrdal w słynnym „The Negro Problem" z 1944 r., twierdząc , że segregacja rasowa może bez problemu zostać usunięta ze świadomości Amerykanów odwołaniem do moralnego uniwersalizmu Deklaracji. Z kolei przeciwnicy traktowania Deklaracji jako dokumentu polityczno-konstytucyjnego uznawali jej uniwersalna retorykę, np. równości, za pretekst służący niekontrolowanemu wzmacnianiu władzy federalnej.
Drugi spór toczy się wokół pytania, jak interpretować „prawa natury" wymienione w Deklaracji . Dla Jeffersona i jego późnych wnuków były i są rozumiane w sposób czysto indywidualistyczny w tradycji liberalnej Johna Locke'a. Inni, choćby Lincoln, rozumieli je jako tożsame z obiektywnym porządkiem moralnym prawa naturalnego. Spór ten ma wielorakie konsekwencje teoretyczno-konstytucyjne. Powiązany jest, choć nie tożsamy, ze sporem między zwolennikami tzw. żywej konstytucji (living constitution) z jednej strony a zwolennikami jej interpretowania zgodnie z literą i intencjami jej autorów z drugiej. Ci pierwsi uznają za prawomocne interpretowanie konstytucji zgodnie duchem czasu i wartościami zawartymi w Deklaracji Niepodleglości, np. szeroko interpretowanej równości. Daje to jednak Sądowi Najwyższemu działającemu w roli Trybunału Konstytucyjnego władzę interpretowania konstytucji dość dowolnie, prowokując nieustanne amerykańskie konflikty polityczno-konstytucyjne. Dla innych problem ten, widoczny coraz bardziej w całym świecie liberalno-demokratycznym, grozi niebezpieczeństwem zredukowania wyborów demokratycznych do mało znaczącego rytuału, prowadząc do niekontrolowanej władzy sędziów, z wyłączeniem racjonalnej debaty publicznej nad redefiniowaniem podstaw porządku politycznego w obliczu historycznych wyzwań. Dla nich to konieczny warunek sensownego rozumienia praw jednostkowych, w tym praw człowieka. W przeciwnym wypadku stają się one wyrafinowanym nonsensem odzwierciedlającym władzę najsilniejszych narzucających korzystne dla nich interpretacje porządku politycznego i konstytucyjnego.