Jarosław Kaczyński jak Adolf Hitler?

Zagranie Jacka Kurskiego z dziadkiem Tuska byłoby dziś dziecięcą igraszką. By opisać przeciwnika – szczególnie tego z prawej strony – trzeba sięgnąć do dna piekła. Stąd zawrotna kariera, jaką robi Adolf Hitler – pisze publicysta

Publikacja: 13.05.2011 13:10

Wiktor Świetlik

Wiktor Świetlik

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Przychodzi facet do seksuologa. Lekarz rysuje mu na kartce kreskę i pyta: – Z czym się panu to kojarzy?

– Z narządem płciowym – pada odpowiedź. Lekarz kolejno rysuje kreskę, kółko, w końcu prezentuje pustą kartkę. Pacjentowi wszystko kojarzy się z narządami.

– Jest pan bardzo chory – stawia diagnozę doktor.

– Ja? A kto te wszystkie świństwa rysuje?! – odpowiada z oburzeniem pacjent.

Podobnie wyglądają polskie spory polityczne. Tyle że zamiast organów (choć i te się zdarzają) przez wypowiedzi naszych publicystów i polityków przewijają się: Ksawery Branicki, Stalin, przedwojenni komuniści, ale przede wszystkim Adolf Hitler.

Kwarcowi rycerze

Propaganda musi odwoływać się do pewnych ikon, stereotypów, obrazów, które skądś znamy. Nie darmo większość polityków w przedstawieniach swoich przeciwników przypomina nieco hipokrytów Tartuffe'a czy Dulską, nieco okrutnego Ubu Króla i trochę cynicznego parweniusza Dyzmę. Prawicowcy są przedstawiani często tak jak w filmach Oliviera Stone'a – kryptohomoseksualiści i faceci gnani przez kompleksy. Lewicowcy to z kolei bezwzględni, wykorzenieni teoretycy w rodzaju Trockiego.

Dziś jednak w Polsce to już nie starcza. Nie starczają także Gomułka, Gierek, a nawet Bierut. Tym bardziej łagodne byłoby porównanie do budzącej sentyment sanacji czy endecji. By opisać przeciwnika – szczególnie tego z prawej strony – trzeba sięgnąć do dna piekła. Stąd zawrotna kariera, jaką robi Adolf Hitler, do którego wprost porównuje się Jarosława Kaczyńskiego.

W kulturze Zachodu nie ma silniejszego symbolu zła. Zaczął delikatnie profesor Marcin Król, któremu z Hitlerem kojarzyły się pochodnie i przemówienia uliczne, pałeczkę przechwycił Cezary Michalski z „Krytyki Politycznej" widzący w projekcie IV RP karykaturę III Rzeszy („Kaczyński to dupowaty Hitler"), a najdalej poszedł ostatnio Stefan Bratkowski, który w apelu do kolegów dziennikarzy nawoływał do powstrzymania polskiego Hitlera.

Prawica też, oczywiście, ma swój odlot. Donald Tusk jest porównywany – a jakże – do Józefa Stalina, a Bronisław Komorowski do patrona polskich zdrajców Ksawerego Branickiego (w Internecie nawet była dość rozpopularyzowana wersja, według której prezydent miał być jego potomkiem, a zarazem wnukiem okrutnego bolszewickiego rezuna). Sam Jarosław Kaczyński ma coraz mniej wątpliwości co do tego, że rządzący będą wkrótce strzelać do swoich przeciwników politycznych.

Siła argumentów stojących za tymi wszystkimi analogiami i strachami przekonuje, że już nie tylko partiom, elektoratom, ale i publicystom coraz bliższa staje się dewiza lemowskiego kwarcowego elektrorycerza – „atakować i nie myśleć".

Hitler za każdym rogiem

Do tej pory wydawało się, że ustrój i zbrodnie III Rzeszy były efektem odrzucenia tradycyjnej judeochrześcijańskiej moralności, przyjęcia doktryny rasowej, wybujałego romantyzmu, pruskiego imperializmu. Ależ skąd, wszystko jest prostsze.

Po pierwsze, Kaczyński jest Hitlerem, bo „jak naziści organizuje marsze z pochodniami". W takim razie Hitlerów mamy całkiem sporo. Byli nimi uczestnicy manifestacji patriotycznych przed powstaniem styczniowym i w czasie rewolucji 1905 roku, uczestnicy czarnych marszów w latach 90., ludzie sprzeciwiający się łamaniu praw człowieka w Czeczenii, a także uczestnicy demonstracji patriotycznych z drugiej połowy lat 70. współorganizowanych przez – uwaga! – Bronisława Komorowskiego.

Po drugie, jak dowodzi Stefan Bratkowski w liście do kolegów, hasło „Polsko, obudź się" to kopia hitlerowskiego „Deutschland, erwache!". A więc „budzenie" narodu jest domeną nazistów. Tylko co zrobić z budzącym Izrael Beniaminem Netanjahu i amerykańskimi wyborami do Kongresu, w których hasło „Wake up, America" jest jednym z najpopularniejszych sloganów?

– Było już (to hasło) używane tyle razy, przez tylu, od tak dawna, w tylu znaczeniach, że dziś nie ma już żadnego znaczenia – narzekał po ostatnich wyborach Michael Kruse, komentator z Florydy. Swoją drogą, przyjrzyjmy się najsłynniejszemu amerykańskiemu sloganowi politycznemu. Przecież hasło Kennedy'ego: „Nie pytaj, co Ameryka zrobiła dla ciebie, ale co ty możesz zrobić dla Ameryki", to – przy odrobinie zapału interpretacyjnego – czysta totalitarna indoktrynacja, pełne podporządkowanie jednostki państwu kosztem szczęścia indywidualnego. A co z Dalajlamą albo Janem Pawłem II, którzy mówili o „przebudzeniu"? Można by się tak bawić w nieskończoność.

No i w końcu nieśmiertelny Carl Schmitt, czyli wzmacnianie wspólnoty poprzez świadomość posiadania przez nią wrogów, co ma być zdaniem niektórych szczególną pisowską specjalnością (zapożyczoną wprost od Hitlera, a jakże). – Paliwo antypisowskie jest już na wyczerpaniu. PO potrzebuje nowego otwarcia – to Grzegorz Schetyna w rozmowie z dziennikarką Anną Wojciechowską pół roku temu. Owszem, stronnictwa żywią się budowaniem wrogości do przeciwników politycznych, wszystkie, jak świat światem.

Ten Hitler to oczywiście ekstremum, bo brutalniej już się nie da. Tusk jako Stalin to przedstawienie uliczne, zresztą ulica nigdy się nie patyczkowała („Buzek, ty zmoro, zginiesz jak Aldo Moro", „Giertych do wora, wór do jeziora"), ale ciekawsze są konstrukcje logiczne tworzone przez prawicę. Oto Jarosław Kaczyński dowodzi, że obrażanie pamięci zmarłych to „w istocie zapowiedź używania siły, strzelania".

Niewątpliwie tolerowanie czy nawet polityczne wykorzystywanie przez Donalda Tuska Janusza Palikota psychopatycznie nękającego rodziny zmarłych w katastrofie smoleńskiej było bardzo ponurą lekcją politycznego cynizmu. Ale jak z tego wyrokować, że następnym etapem będą kule? W ten sposób też można udowodnić wszystko. I się udowadnia. Po Smoleńsku emocje z obu stron są tak silne, że jakiekolwiek realistyczne związki przyczynowo-skutkowe się nie liczą.

Nazwać potwora

Te wszystkie „Hitlery" nie są oczywiście polską specyfiką czy wyjątkiem. Dosyć paradoksalne, że politykiem, którego najczęściej porównywano do Führera, jest były prezydent USA. Paradoksalnie, bo to ostatecznie George W. Bush doprowadził do obalenia dyktatora, który wprost odwoływał się do nazizmu. Porównywanie Busha do Hitlera było po wojnie w Iraku powszechne. Czynili to zarówno uczestnicy demonstracji antywojennych, jak i hollywoodzka czy intelektualna elita. Wpływowa feministka Naomi Wolf w swoich publikacjach twierdzi, że Ameryka staje się państwem faszystowskim czy nazistowskim, a lewicowy guru Noam Chomsky z trudem dostrzega różnice między USA a ZSRR. Od hitlerowców obrywało się Adenauerowi, Blairowi i Reaganowi. Ale jednak to, co się dzieje dziś w Polsce, trudno przełknąć jako zjawisko normalne i przypisane polityce.

Bo jak wytłumaczyć potencjalnym następcom Ryszarda C., kilera z Łodzi, że to tylko takie paralele, że logika konfliktu politycznego wymusza coraz większą brutalność, że polityką rządzą emocje? Przecież Hitler to ktoś, kogo dla dobra ludzkości najlepiej byłoby zabić zawczasu, działając w stanie wyższej konieczności, a tu utytułowane autorytety dowodzą, że mamy do czynienia właśnie z Hitlerem. I jak wytłumaczyć ludziom z Krakowskiego Przedmieścia subtelną różnicę między zorganizowaniem zamachu a „odpowiedzialnością moralną"? I jak wyjaśnić dziennikarce Agacie Nowakowskiej, że jej kolega po fachu tłuczony przez straż miejską zasługuje na wspólną obronę, nawet jeśli ma inne poglądy, bo następnym razem może to spotkać ją?

Ale z „Hitlerami" jest jeszcze inny problem. W niektórych bajkach i horrorach jeśli się długo powtarza imię potwora, to on się w końcu pojawia. I co zrobicie, jak pojawi się prawdziwy Hitler albo faceci, którzy chcą strzelać? Jak się nawzajem ostrzeżemy, jak ich nazwiecie, by ktoś uwierzył, skoro wszystkie słowa zostały wyczerpane?

Autor, dziennikarz i publicysta, pracował m.in. w dzienniku „Fakt" oraz „Polska. The Times". Jest także dyrektorem Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP. W 2010 r. opublikował książkę  „Bronisław Komorowski. Pierwsza niezależna biografia"

Przychodzi facet do seksuologa. Lekarz rysuje mu na kartce kreskę i pyta: – Z czym się panu to kojarzy?

– Z narządem płciowym – pada odpowiedź. Lekarz kolejno rysuje kreskę, kółko, w końcu prezentuje pustą kartkę. Pacjentowi wszystko kojarzy się z narządami.

Pozostało 97% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Panie prezydencie, proszę dać Eisenbergowi polskie obywatelstwo
Opinie polityczno - społeczne
Chrześcijańskie spojrzenie na nową kadencję ustawodawczą w Unii Europejskiej
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Arak: Europo, koniec jeżdżenia na gapę!
felietony
Donald Trump przeminie, ale triumpizm zakwitnie. Tego chce lud
Materiał Promocyjny
Ładowanie samochodów w domu pod każdym względem jest korzystne
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Nowa Jałta dla Ukrainy?