Antyeuropejskość należy do podstawowych straszaków w polskiej debacie publicznej. Już w latach 90. prawicy i Kościołowi wielokrotnie się dostawało za to, że hamują "powrót Polski do Europy".
Nic zatem dziwnego, iż miano partii antyeuropejskiej przylgnęło również do Prawa i Sprawiedliwości. Po przeciwnej stronie barykady sytuuje się Platforma Obywatelska jako ugrupowanie proeuropejskie. Tyle że to fałszywy obraz. Usłużne obozowi władzy wielkie media powtarzają stary przekaz propagandowy, który ma utrwalić podział sceny politycznej sprzed wejścia Polski do Unii Europejskiej.
I kto był eurosceptykiem?
To prawda, że głosy eurosceptyczne w PiS były osiem lat temu donośne, ale nie one decydowały o stanowisku tej partii. Bracia Kaczyńscy deklarowali w roku 2003 poparcie dla członkostwa Polski w UE. Przypomnijmy zresztą tamte spory. Toczyły się one wokół kwestii tego, z kim Polska ma się bardziej wiązać. Czy z "marsjańską", konserwatywną Ameryką odgrywającą rolę żandarma świata? Czy z "wenusjańską" postmodernistyczną Unią unikającą udziału w globalnych konfliktach zbrojnych.
Wybór proamerykański kojarzony był z modelem jednobiegunowego świata pod przywództwem USA, świata, w którym państwa narodowe – w tym Polska – pozostawały podmiotami polityki międzynarodowej. Wybór prounijny oznaczał poparcie dla projektu konstytucji europejskiej, a więc zgodę na głęboką integrację UE kosztem suwerenności tworzących ją państw narodowych.
PiS uchodził za formację jednoznacznie proamerykańską i prosuwerennościową. Nie wyróżniał się jednak na tle chociażby SLD-owskiego rządu. Ten bowiem jako wierny sojusznik Waszyngtonu wysłał polskich żołnierzy do Iraku. I wbrew unijnym laickim tendencjom domagał się, aby w preambule eurokonstytucji znalazł się zapis o wartościach chrześcijańskich jako źródle tożsamości Starego Kontynentu.