Euroentuzjaści i eurosceptycy - Filip Memches

Platforma nie uprawia polityki europejskiej. Dla niej liczą się tylko dobre stosunki z możnymi tego świata, a więc przede wszystkim z Niemcami – twierdzi publicysta

Aktualizacja: 24.08.2011 20:18 Publikacja: 24.08.2011 19:57

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Antyeuropejskość należy do podstawowych straszaków w polskiej debacie publicznej. Już w latach 90. prawicy i Kościołowi wielokrotnie się dostawało za to, że hamują "powrót Polski do Europy".

Nic zatem dziwnego, iż miano partii antyeuropejskiej przylgnęło również do Prawa i Sprawiedliwości. Po przeciwnej stronie barykady sytuuje się Platforma Obywatelska jako ugrupowanie proeuropejskie. Tyle że to fałszywy obraz. Usłużne obozowi władzy wielkie media powtarzają stary przekaz propagandowy, który ma utrwalić podział sceny politycznej sprzed wejścia Polski do Unii Europejskiej.

I kto był  eurosceptykiem?

To prawda, że głosy eurosceptyczne w PiS były osiem lat temu donośne, ale nie one decydowały o stanowisku tej partii. Bracia Kaczyńscy deklarowali w roku 2003 poparcie dla członkostwa Polski w UE. Przypomnijmy zresztą tamte spory. Toczyły się one wokół kwestii tego, z kim Polska ma się bardziej wiązać. Czy z "marsjańską", konserwatywną Ameryką odgrywającą rolę żandarma świata? Czy z "wenusjańską" postmodernistyczną Unią unikającą udziału w globalnych konfliktach zbrojnych.

Wybór proamerykański kojarzony był z modelem jednobiegunowego świata pod przywództwem USA, świata, w którym państwa narodowe – w tym Polska – pozostawały podmiotami polityki międzynarodowej. Wybór prounijny oznaczał poparcie dla projektu konstytucji europejskiej, a więc zgodę na głęboką integrację UE kosztem suwerenności tworzących ją państw narodowych.

PiS uchodził za formację jednoznacznie proamerykańską i prosuwerennościową. Nie wyróżniał się jednak na tle chociażby SLD-owskiego rządu. Ten bowiem jako wierny sojusznik Waszyngtonu wysłał polskich żołnierzy do Iraku. I wbrew unijnym laickim tendencjom domagał się, aby w preambule eurokonstytucji znalazł się zapis o wartościach chrześcijańskich jako źródle tożsamości Starego Kontynentu.

Bruksela to nie Berlin

Umiarkowany eurosceptycyzm cechował wtedy niemal całą polską klasę polityczną. Skrajnie prounijny, czyli antysuwerennościowy kurs lansowały zaś przede wszystkim pozbawione wpływu na realną politykę środowiska lewicowe (głównie "Krytyka Polityczna").

Zmiana nastąpiła w roku 2005, gdy PiS zdobył pełnię władzy. To wtedy właśnie opozycja – i PO, i SLD – zaczęła mocno eksploatować argument rzekomej antyeuropejskości ówczesnej partii rządzącej. Zwłaszcza gdy koalicjantami Prawa i Sprawiedliwości stały się eurofobiczne formacje: Samoobrona i LPR. PiS uchodził za zawalidrogę integracji europejskiej. Zarzut ten okazał się równie absurdalny, co sam podział na proamerykańskich konserwatystów i prounijnych postmodernistów, który zresztą w tamtym czasie legł w gruzach po fiasku wprowadzenia eurokonstytucji.

Polityki proeuropejskiej nie należy bowiem mylić z polityką proniemiecką czy profrancuską. Tymczasem w Polsce opcję proeuropejską myli się od wielu lat z budową osi Paryż – Berlin – Warszawa (a więc z jakąś zaawansowaną wersją Trójkąta Weimarskiego). Logika jest prosta: skoro największe potęgi UE to Niemcy i Francja, zatem integracja europejska oznacza chodzenie na pasku tych dwóch państw. Taka logika to tylko dorzucanie drewna do pieca eurosceptyków, a może, ściślej rzecz ujmując, eurofobów (promują ją zresztą też współcześni rosyjscy "proeuropejscy" geopolitycy).

Po zarzuceniu projektu eurokonstytucji (o czym przesądziły referenda we Francji i w Holandii sześć lat temu), a co za tym idzie odejścia od wizji europejskiego supermocarstwa, coraz głośniej mówi się o odrodzeniu nacjonalizmów w Europie. Szczególnie w wykonaniu Niemiec i Francji. Tyle że te nowe nacjonalizmy nie są twardymi projektami ideologicznymi. To raczej miękkie, ponadpartyjne strategie państw potrafiących dbać o swoje interesy, także w ramach Unii. Przykładem tego mogą być ostatnie pomysły Angeli Merkel i Nicholasa Sarkozy'ego dotyczące powołania "rządu gospodarczego" strefy euro.

Zdzisław Krasnodębski wskazuje na odradzanie się dyskursu nacjonalistycznego w Niemczech i przywołuje znamienny postulat politologa Christiana Hacke "więcej Bismarcka, mniej Habermasa". Niemieccy lewicowi intelektualiści przestają się krygować z tym, że gry polityczne we współczesnym świecie postrzegają jako starcie interesów narodowych, a nie realizację jakiejś utopii wspólnego europejskiego domu. A niemieccy socjaldemokraci w Parlamencie Europejskim zaczynają okazywać przy rozmaitych okazjach lekceważenie dla Komisji Europejskiej.

Solidarność narodów

W tym kontekście polityka PiS miała antynacjonalistyczny charakter. Mimo że to właśnie tej partii dorabia się – od początku jej istnienia – nacjonalistyczną gębę. Lata 2005 – 2007 są w Polsce okresem polityki proeuropejskiej. Oczywiście trzeba tu poczynić pewne zastrzeżenie. Z jednej strony bracia Kaczyńscy pozbawieni byli złudzeń co do tego, że Europa stanowi zgodną rodzinę narodów, a to Polakom do niedawna jeszcze wmawiał establishment III RP. Z drugiej strony obaj politycy upatrywali w UE instrumentu realizacji polskiego interesu narodowego.

Tyle że towarzyszyło temu pewne ambitne zadanie – zadanie uczynienia z Europy wspólnoty solidarnych narodów. Bez solidarności państw członkowskich Unii integracja okazuje się bowiem fikcją – to fasada, za którą silniejsi członkowie UE wykorzystują słabszych i układają się w bilateralnych stosunkach z państwami będącymi faktycznymi lub potencjalnymi rywalami (czy wręcz wrogami) Europy. Dobrym przykładem jest dziedzina energetyki i niemiecko-rosyjskie porozumienie w sprawie gazociągu północnego, kontestowane przez PiS także jako przypadek łamania reguł solidarności europejskiej.

Polityka unijna braci Kaczyńskich korespondowała również z ich polityką wschodnią. Ówczesny prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko określił zbliżenie polsko-ukraińskie za prezydentury Lecha Kaczyńskiego jako podstawę "paneuropejskiej" polityki w Europie Wschodniej.

Realnym sprawdzianem dla tej polityki okazała się napaść Rosji na Gruzję. Prezydent Polski aktywnie włączył się w sprawę rozwiązania tego konfliktu jako przywódca dużego państwa unijnego. Znamienne są słowa wypowiedziane przez Lecha Kaczyńskiego na wiecu w Tbilisi o tym, że do stolicy Gruzji powinni byli przybyć przedstawiciele wszystkich ówczesnych 27 członków UE.

Defensywny  prowincjonalizm

Tymczasem po roku 2007, za rządów Platformy Obywatelskiej, nastąpił zwrot w polskiej polityce. Wynika on z jednej rzeczy: PO zrezygnowała z wszelkich projektów strategicznych na rzecz troski o słupki sondażowe i administrowania. Politycy Platformy, którzy zdolni są coś ważnego robić na odcinku europejskim – tacy jak Jacek Saryusz-Wolski czy Bogusław Sonik – nie mają właściwie wpływu na swoje ugrupowanie.

PO nie uprawia polityki europejskiej – liczą się tylko dobre stosunki z możnymi tego świata, a więc przede wszystkim z Niemcami. Niemcy zaś oczekują od Polski ułożenia się z Rosją kosztem chociażby zbliżenia polsko-ukraińskiego i aktywnej polityki wschodniej. Do tego dodajmy kryzys Unii jako pewnego projektu wspólnotowego. Pozostaje bierne przyglądanie się odradzaniu nacjonalizmów z wyjątkiem – jak zwykle – nacjonalizmu polskiego.

Bo swoista antyeuropejskość Platformy bynajmniej nacjonalizmem nie jest. To raczej defensywny prowincjonalizm – całkowita rezygnacja z wielkich wizji dotyczących Starego Kontynentu. Ideologiczne alibi stanowi tu demonstrowanie rzekomego realizmu politycznego polegającego między innymi na zerwaniu z "polityką jagiellońską" poprzedników.

Wspólnota  Benedykta XVI

A przecież idea europejskiego supermocarstwa nie musi być – wbrew obawom prawicowych (także pisowskich i radiomaryjnych) eurofobów – lewicową utopią. Spowolnienie procesów integracyjnych, które znalazło swój wyraz w traktacie lizbońskim, i odradzanie się nacjonalizmów to zjawiska, które osłabiają Europę wobec chociażby bolesnych skutków eksperymentu multikulturalizmu czy ekspansywnych zachowań Rosji. Solidarność narodów europejskich – włączywszy też potencjalnie przyszłych członków UE, takich jak Ukraina – jest więc pożądana.

Europa powinna powrócić do projektu wspólnotowego, a co za tym idzie zdefiniować swoją tożsamość, czego zabrakło w projekcie eurokonstytucji, skądinąd popieranym nie tylko przez intelektualistów nowej lewicy, ale i takich konserwatystów jak Rocco Buttiglione. To zadanie na wiele lat. Aby się ono powiodło, trzeba przezwyciężyć wszelkie ograniczenia poprawności politycznej. I jasno stwierdzić, że nie ma silnej Europy bez potęgi jej ducha – bez cywilizacji łacińskiej.

Realnym przywódcą takiej Europy jest już dziś nie żaden polityk, lecz papież Benedykt XVI. Zwróćmy uwagę na to, że głowa Kościoła nie cieszy się popularnością wśród swoich rodaków. I może nie tylko ze względu na procesy sekularyzacyjne, jakie zachodzą w Niemczech. Benedykt XVI patrzy na Europę w kategoriach uniwersalistycznych – widzi w niej wspólnotę ducha, która się na przestrzeni dziejów zagubiła.

Przypomnijmy wypowiedź kardynała Josepha Ratzingera dla KAI sprzed siedmiu lat: "Widoczne zmęczenie Europejczyków – fizyczne i biologiczne  – jest z pewnością wyrazem zmęczenia ideowego i duchowego. (...) Ale możemy mieć nadzieję, że nawet mniejszość, jeśli cechować ją będzie głębokie przekonanie i równie głęboka siła duchowa, może odrodzić tę starą Europę". To zupełnie odmienna opcja od tej, która przyświeca niemieckiej klasie politycznej hołdującej konsumpcjonistycznemu nacjonalizmowi.

Do Europy Benedykta XVI Polska nigdy wracać nie musiała. A ten kierunek wydaje się w tej chwili bliższy – biorąc pod uwagę ostatnie dziesięć lat – PiS niż PO. Nawet jeśli Jarosław Kaczyński pozostaje w głębi duszy żoliborskim liberalnym inteligentem.

Autor jest publicystą, dziennikarzem, współpracuje z tygodnikiem "Uważam Rze"

Opinie polityczno - społeczne
Kazimierz Groblewski: Narodowe zakłady na Nowy Rok 2025 – minister wyśle przelew do PiS czy nie wyśle?
Materiał Promocyjny
Jak przez ćwierć wieku zmieniał się rynek leasingu
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Jak Polska blefuje, czyli podsumowanie 2024 roku w polityce zagranicznej
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Baśnie noworoczne. Co nas czeka w 2025 roku?
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Elon Musk poparł AfD. I wywołał w Niemczech absolutną histerię
Materiał Promocyjny
5G – przepis na rozwój twojej firmy i miejscowości
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Trzaskowski goni Nawrockiego czy Nawrocki Trzaskowskiego?
Materiał Promocyjny
Nowości dla przedsiębiorców w aplikacji PeoPay