– Zwrócę się do liderów partii koalicyjnych o wspólne wyłonienie kandydata, o wspólny start w tych wyborach prezydenckich – zapowiedział w czasie obrad Rady Naczelnej Polskiego Stronnictwa Ludowego Kosiniak-Kamysz, który nieco ponad rok temu był wielkim orędownikiem tego, by do wyborów parlamentarnych iść osobno, choć Koalicja Obywatelska długo kusiła Trzecią Drogę, by wraz z nią poszła jedną drogą. Dziś mamy sytuację odwrotną – PSL nabrało przekonania, by różnorodność w jedności zamienić na jedność w różnorodności, ale KO nie jest tą ofertą zainteresowana. Donald Tusk szybko odpowiedział w serwisie X, że wspólny kandydat, owszem, w II turze. A w I turze powalczmy po dżentelmeńsku i niech wygra Rafał Trzaskowski... tzn. oczywiście niech wygra najlepszy.
Władysław Kosiniak-Kamysz proponuje wspólnego kandydata na prezydenta. O co gra?
Gra Kosiniaka-Kamysza jest bowiem łatwa do rozszyfrowania. Gdyby koalicja rządząca miała wystawić jednego kandydata, najprawdopodobniej musiałby być to premier Donald Tusk. Rafał Trzaskowski odpadłby tu w przedbiegach jako kandydat dla PSL zbyt liberalny światopoglądowo. Radosław Sikorski mógłby nie spodobać się lewicy, poza tym – jak pokazał chociażby ostatni sondaż United Surveys dla Wirtualnej Polski – wypada on w prezydenckich bojach wyraźnie gorzej niż prezydent Warszawy. Szymon Hołownia mógł myśleć o byciu takim wspólnym kandydatem, gdy rekordy popularności bił Sejmflix. Ale – jak niedoświadczony biegacz – źle rozłożył siły i złapał sondażową zadyszkę wtedy, gdy należałoby przyspieszyć. I teraz najchętniej wycofałby się pewnie z twarzą z prezydenckiego wyścigu, w zamian za to zachowując fotel marszałka Sejmu do końca kadencji. Czyli – jak by nie patrzeć – zostaje Tusk. Premier połączył cztery partie w koalicji, więc czemu nie miałby połączyć ich jako kandydat na prezydenta?
Czytaj więcej
Czy PiS pod przywództwem Jarosława Kaczyńskiego będzie w stanie wygrać wybory i rządzić? Odpowiedź w najnowszym sondażu United Surveys dla Wirtualnej Polski.
Tyle tylko, że Tusk nie może być jednocześnie prezydentem i premierem, a zatem trzeba byłoby mu znaleźć następstwo w rządzie. Kosiniak-Kamysz z pewnością widziałby siebie w tej roli w zamian za poparcie Trzeciej Drogi dla wspólnego kandydata. Ale nawet gdyby Tuska zastąpił na czele szefa rządu inny polityk KO, to pozycja koalicjantów uległaby wzmocnieniu, bo w Koalicji Obywatelskiej nie widać polityka równie silnego jak obecny premier, zdolnego zdominować rząd do tego stopnia, jak robi to Tusk. W każdym z tych wariantów PSL zyskuje – nie tracąc przy tym nic. Bo przecież sam i tak kandydata w wyborach prezydenckich wystawiać nie zamierzał.
Donald Tusk nie podejmuje gry, bo Władysław Kosiniak-Kamysz nie ma tu nic do zaoferowania
Reakcja Tuska nie powinna więc nikogo zaskakiwać. Premier bowiem wie – i widać to w jego odpowiedzi – że tak czy siak koalicja będzie miała jednego kandydata, chociaż dopiero w II turze. I wie też, że będzie to kandydat KO – na dodatek ten, którego Koalicja Obywatelska wybierze sobie sama, bez konieczności negocjacji z koalicjantami. Jedyne co mógłby zyskać, to mglistą perspektywę wygrania wyborów w I turze – ale i to nie byłoby pewne, bo oprócz kandydata PiS w wyborach startuje przecież też jeszcze kandydat Konfederacji, który mógłby zebrać część głosów tych wyborców PSL i Trzeciej Drogi, którzy byliby rozczarowani brakiem własnego kandydata, a wtedy nawet wspólny kandydat koalicji mógłby nie zdobyć upragnionych 50 proc. plus jednego głosu.