Piotr Kościński: Repatriacja nie bez grzechów

W przypadku naszych rodaków z Kazachstanu nie chodzi o przyjazd na kilka miesięcy czy rok, ale o przesiedlenie się na stałe. Czy cały ten proces mógłby przebiegać lepiej? Na pewno tak. Czy mógłby przebiegać szybciej? Oczywiście! Ale z pewnością nie wynika to z niechęci do naszych rodaków.

Publikacja: 26.09.2024 05:10

Piotr Kościński: Repatriacja nie bez grzechów

Foto: Adobe Stock

Anatol Diaczyński – literat i repatriant z Kazachstanu – w artykule „Parodia repatriacji” („Rzeczpospolita”, 17 września 2024 r.) skrytykował akcję ściągania Polaków z tego kraju. Napisał m.in., że przesiedleniom „sprzeciwia się nasz Kościół katolicki i polskie MSZ”. Z tym nie można się zgodzić.

Czytaj więcej

Anatol Diaczyński: Parodia repatriacji. Dlaczego Kościół i MSZ nie chcą ściągać Polaków do ojczyzny?

Autor oczywiście ma rację, twierdząc, że Polska – w odróżnieniu np. od Niemiec – była i wciąż jest niespecjalnie skuteczna w organizacji działań repatriacyjnych. Przyjęliśmy procedury skomplikowane i czasochłonne, a w efekcie potencjalni chętni (a chodzi o kilkanaście tysięcy ludzi) muszą na przyjazd do naszego kraju czekać całymi latami. Ale z pewnością nie wynika to z niechęci do naszych rodaków.

Zesłani za polskość

Przede wszystkim trzeba mieć świadomość, że słowo „repatriacja” jest dość mylące. Polacy trafili do Kazachstanu przede wszystkim w wyniku deportacji z Ukrainy centralnej (głównie znad ówczesnej granicy sowiecko-polskiej) w 1936 r. W rejonie Żytomierza, Winnicy czy Chmielnickiego Rzeczpospolita była obecna do II rozbioru, czyli do 1793 r. To prawda, nasi rodacy zostali wysiedleni za swoją polskość, której obawiały się ówczesne, sowieckie władze. Ale teraz mają przyjechać do zupełnie innego kraju niż ten, w którym żyli ich dziadowie i pradziadowie.

Czytaj więcej

„Wieczne państwo. Opowieść o Kazachstanie": Władza tłumaczyć się nie musi

Co więcej, po dramatycznych pierwszych latach, kiedy to budowali od zera wsie na rozległym kazachskim stepie – czy to w rejonie rzeki Iszym na zachód od Astany, czy na północ od Kokczetawu – i długo traktowani byli jak przestępcy, potem jakoś się urządzili. Dziś takie wsie jak Pierwomajka czy Oziornoje wyglądają ładnie i są zadbane. Byłem w Kazachstanie kilka razy, zadawałem tamtejszym Polakom pytanie: czy chcecie pojechać do Polski? Mniej więcej połowa odpowiadała „tak, jak najbardziej”. Inni mówili, że nie, bo tu mają domy, prace, rodzinę, znajomych i groby bliskich.

Spotkałem w Polsce repatriantów, którzy pochodzili ze stepowej wioski i otrzymali propozycję zamieszkania w naszych górach. Po pół roku chcieli wracać…

Przeniesienie się do Polski oznacza całe mnóstwo problemów. Chodzi nie tylko o konieczność przejazdu 4 tys. km na zachód. W Kazachstanie dominuje step, choć oczywiście są też góry. Lata bywają gorące, zimy surowe; klimat jest inny niż w naszym kraju. Spotkałem w Polsce repatriantów, którzy pochodzili ze stepowej wioski i otrzymali propozycję zamieszkania w naszych górach. Po pół roku chcieli wracać…

Większość naszych rodaków na co dzień posługuje się rosyjskim, choć trwa „kazachizacja” i zgodnie z decyzjami władz trzeba koniecznie poznać kazachski. Języka polskiego muszą się nauczyć (i nierzadko się uczą już teraz). Spotkałem pod Ałma Atą starszą panią, która na co dzień rozmawiała po rosyjsku z domieszką ukraińskiego, ale wszystkie modlitwy na pamięć umiała po polsku. Modlitwy jednak nie wystarczą. Niezbędna jest dobra znajomość polskiego i wiedza o Polsce, która jednak w bardzo istotny sposób różni się od Kazachstanu. Chodzi przede wszystkim o praktyczne funkcjonowanie nad Wisłą i Odrą.

Przyjazd na stałe

Anatol Diaczyński z goryczą pisze, że Polska przyjęła 100 tys. Białorusinów „ratujących się przed represjami Łukaszenki”, a także milion uchodźców z Ukrainy, uciekających „przed wojną Putina”. Dla nich znalazło się miejsce, „tylko nie dla Polaków”.

Przyjrzyjmy się faktom. Białorusini przyjeżdżali do nas do pracy. Nie dostawali mieszkań, nie otrzymywali pomocy finansowej – tak zresztą jak setki tysięcy Ukraińców, którzy dotarli do nas jeszcze przed wojną. Wszyscy oni byli w Polsce tymczasowo, płacąc za mieszkania i wyżywienie, a także coraz częściej płacąc podatki. Owszem, pomogliśmy ukraińskim uchodźcom, a więc ludziom, którym groziła śmierć i którzy nierzadko stracili wszystko, co mieli. I tak połowa z nich już pracuje. Zresztą oni też nie przybyli do Polski na stałe, choć niewykluczone, że niektórzy u nas zostaną (część już teraz deklaruje taką chęć). To jednak była sytuacja wyjątkowa.

Czytaj więcej

Na Białorusi zanika język… białoruski. „Kolejny etap rusyfikacji”

W przypadku naszych rodaków z Kazachstanu nie chodzi o przyjazd na kilka miesięcy czy rok, ale o przesiedlenie się na stałe. Jeśli do nas dotrą, to faktycznie spalą za sobą mosty. Sprzedają swój dom czy mieszkanie, pakują mienie przesiedleńcze, przybywają do Polski i mają się tu urządzić – czyli docelowo znaleźć miejsce zamieszkania i pracę.

Przez dłuższy czas repatriację organizowały przede wszystkim lokalne samorządy (miasta czy gminy), które zapraszały Polaków, oferując im mieszkanie i pracę, przynajmniej na taki czas. Dodatkowa pomoc pochodziła od rozmaitych sponsorów. Zgodnie z obecnie obowiązującymi przepisami repatrianci po uzyskaniu odpowiednich zgód trafiają z Kazachstanu (podróżując zresztą za pieniądze z Polski) do specjalnych ośrodków repatriacyjnych. Po rocznym pobycie (kiedy to m.in. uczą się języka) oraz wyjściu z tych ośrodków każda osoba otrzyma pomoc finansową – po ok. 9 tys. zł na remont czy wyposażenie mieszkania; po 300 zł na osobę na wynajem mieszkania; po 25 tys. zł na osobę na kupno domu czy mieszkania (plus dodatkowe 25 tys. zł na całą rodzinę). To w największym skrócie, bo w rzeczywistości ta pomoc jest większa. Oczywiście, rzadko kiedy do Polski przybywają pojedyncze osoby. Zazwyczaj są to kilkuosobowe rodziny, a więc czteroosobowa rodzina ma do dyspozycji 125 tys. zł. Rzecz jasna w Warszawie niczego się za to nie kupi, ale poza największymi miastami może już tak. Zwłaszcza jeśli członkowie rodziny pracują i mogą myśleć o niewielkim kredycie.

Być może konieczny jest przegląd procedur i ewentualne zmiany legislacyjne. To jednak temat przede wszystkim dla naszych parlamentarzystów

Czy cały ten proces mógłby przebiegać lepiej? Na pewno tak. Czy mógłby przebiegać szybciej? Oczywiście! Być może konieczny jest przegląd procedur i ewentualne zmiany legislacyjne. To jednak temat przede wszystkim dla naszych parlamentarzystów.

Decydują ludzie

W przeszłości bywało i tak, że potencjalni repatrianci spotykali się z niezrozumieniem czy zbyt powolnym działaniem ze strony naszych służb konsularnych. Bo konsulowie to zwykli ludzie, tymczasem w miejscu takim jak Kazachstan potrzebne jest zaangażowanie wykraczające poza ramy zwykłej pracy urzędniczej. To duży kraj i pracownicy konsulatów muszą jeździć po odległych polskich wsiach. Sam widziałem kilka lat temu, jak wygląda dyżur konsularny w wiosce na północy Kazachstanu. Ale przecież repatriacja zależy nie tylko od MSZ, ale od kilku instytucji. To dość skomplikowany proces.

Kościół raczej chce zwiększyć liczbę wiernych, a na Kazachów (przeważnie wyznających islam) czy Rosjan (głównie prawosławnych) niespecjalnie może liczyć

I trudno też oczekiwać, by w akcję repatriacyjną włączył się Kościół. Bo jednak Kościół rzymskokatolicki nie jest polski, a powszechny. W przypadku Kazachstanu katolikami są zazwyczaj Polacy i Niemcy (wśród tych ostatnich jest też dużo protestantów). Kościół raczej chce zwiększyć liczbę wiernych, a na Kazachów (przeważnie wyznających islam) czy Rosjan (głównie prawosławnych) niespecjalnie może liczyć. Owszem, potencjalnemu repatriantowi może pomóc konkretny ksiądz, ale raczej nie Kościół jako instytucja. Przybywający do Polski ma jednak szanse na uzyskanie wsparcia od parafii, do której trafi.

Natomiast polscy politycy, choć mają na głowach wojnę za naszą wschodnią granicą, a także dramatyczne, niespodziewane zdarzenia takie jak powódź na południu kraju, powinni pochylić się nad sprawą repatriacji. Przyjrzeć się, czy wszystko dobrze funkcjonuje, i rozważyć ewentualne zmiany w obowiązujących przepisach – tak by przyjazdy naszych rodaków do Polski ułatwić i usprawnić. To naprawdę nie jest coś niemożliwego do zrobienia.

Autor

Piotr Kościński

Autor był przez wiele lat dziennikarzem „Rzeczpospolitej”, obecnie jest adiunktem na AFiB Vistula w Warszawie

Anatol Diaczyński – literat i repatriant z Kazachstanu – w artykule „Parodia repatriacji” („Rzeczpospolita”, 17 września 2024 r.) skrytykował akcję ściągania Polaków z tego kraju. Napisał m.in., że przesiedleniom „sprzeciwia się nasz Kościół katolicki i polskie MSZ”. Z tym nie można się zgodzić.

Autor oczywiście ma rację, twierdząc, że Polska – w odróżnieniu np. od Niemiec – była i wciąż jest niespecjalnie skuteczna w organizacji działań repatriacyjnych. Przyjęliśmy procedury skomplikowane i czasochłonne, a w efekcie potencjalni chętni (a chodzi o kilkanaście tysięcy ludzi) muszą na przyjazd do naszego kraju czekać całymi latami. Ale z pewnością nie wynika to z niechęci do naszych rodaków.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Joanna Ćwiek-Świdecka: Nastoletnia Julia z Lubina zmarła, bo zawiedli dorośli
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Pytania do raportu NIK w sprawie afery wizowej
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Zamrożony konflikt Lewicy i Pauliny Matysiak
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Strefy wolne od dorosłych
analizy
PiS ruszy z nowym atakiem na Tuska. W Sejmie rozpęta się piekło
Materiał Promocyjny
Dobre chęci to za mało. Jak sfinansować energetyczną rewolucję?