Jan Maciejewski: Ryzykowne wiązanie wojny na Ukrainie z powstaniem warszawskim

Zaskakująco łatwo jest pomylić miłość bliźniego z nienawiścią do samego siebie. Coraz więcej przejawów polskiej ukrainofilii w rzeczywistości zdaje się być symptomami ojkofobii, niechęci do własnej wspólnoty. Jej symboli, historii i – last but not least – języka.

Publikacja: 02.08.2022 15:42

Żywy znak Polski Walczącej utworzony w Szczecinie

Żywy znak Polski Walczącej utworzony w Szczecinie

Foto: PAP/Marcin Bielecki

„Ileż niepewności siebie trzeba mieć, aby pokornie zgadzać się na korygowanie własnego języka przez kogoś, kto ten język zna jedynie pobieżnie. Ta miękkość, z jaką Polacy poddają się sądowi nie-Polaków, jest prawdziwie wyjątkowa. Tak bardzo chcą, aby ich lubiano, że aby okazać innym serce, zapominają o należnym swojemu językowi szacunku”.

Czytaj więcej

Sondaż: Większość Polaków mówi "na Ukrainie"

Polsko-amerykańska profesor literaturoznawstwa Ewa Thompson napisała te słowa przed kilkoma miesiącami, kiedy spór o przyimki – o to, czy wojna toczy się „na”, czy „w” Ukrainie – mógł wyglądać na jedną z wielu przemijających publicystycznych wojenek. Jednak po oświadczeniu Rady Języka Polskiego sprawa nabrała bez mała urzędowej wagi.

Dlaczego regulowanie zasad języka odgórnymi, politycznymi decyzjami jest – delikatnie rzecz ujmując – niemądre, to temat na osobny, dużo większy tekst. Rzeczą zupełnie inną jest jednak logika, w jaką stanowisko Rady się wpisuje. A jest nią faktyczne odwrócenie przykazania miłości bliźniego. Tym większą miłość – zdają się twierdzić niektórzy Polacy – będziemy w stanie okazać Ukraińcom, w im większej pogardzie będziemy mieli samych siebie.

My tak bardzo chcemy, żeby nas lubiano, że już dawno zapomnieliśmy o szacunku należnym nie tylko naszemu językowi, ale i naszym zmarłym

Wystarczy zestawić, wydumany w ogromnym stopniu, problem obraźliwości zwrotu „na Ukrainie” dla naszych wschodnich sąsiadów z zupełnie realnym cierpieniem, jakie chwilę wcześniej niosły za sobą wypowiedzi jednych i ostentacyjne milczenie innych przedstawicieli ukraińskiego państwa w sprawie ludobójstwa na Wołyniu. Rodziny pomordowanych, których to zachowanie dotknęło w pierwszej kolejności, nie mogły tu liczyć na choć odrobinę empatii ze strony orędowników przyimka „w”. Podobnie ma się sprawa z ryzykownym powiązywaniem rocznicy wybuchu powstania warszawskiego z wojną na Ukrainie. Bo jeśli już szukamy jakichś wspólnych, zbliżających nasze narody symboli, to akurat ten jest w tej roli wyjątkowo nie na miejscu. Tak się bowiem składa, że Ukraińcy faktycznie byli w 1944 r. w Warszawie, tyle że po stronie Niemców. I swoją kartę w tej historii zapisali polską krwią.

Lecz my tak bardzo chcemy, żeby nas lubiano, że już dawno zapomnieliśmy o szacunku należnym nie tylko naszemu językowi, ale i naszym zmarłym.

„Ileż niepewności siebie trzeba mieć, aby pokornie zgadzać się na korygowanie własnego języka przez kogoś, kto ten język zna jedynie pobieżnie. Ta miękkość, z jaką Polacy poddają się sądowi nie-Polaków, jest prawdziwie wyjątkowa. Tak bardzo chcą, aby ich lubiano, że aby okazać innym serce, zapominają o należnym swojemu językowi szacunku”.

Polsko-amerykańska profesor literaturoznawstwa Ewa Thompson napisała te słowa przed kilkoma miesiącami, kiedy spór o przyimki – o to, czy wojna toczy się „na”, czy „w” Ukrainie – mógł wyglądać na jedną z wielu przemijających publicystycznych wojenek. Jednak po oświadczeniu Rady Języka Polskiego sprawa nabrała bez mała urzędowej wagi.

Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Czy tragiczna historia znów może się powtórzyć?
Opinie polityczno - społeczne
Bartosz Marczuk: Warto umierać za 500+
Opinie polityczno - społeczne
Czas decyzji w partii Razem. Wybór nowych władz i wskazanie kandydata na prezydenta
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Kandydatem PiS w wyborach prezydenckich będzie Karol Nawrocki. Chyba, że jednak nie
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie polityczno - społeczne
Janusz Reiter: Putin zmienił sposób postępowania z Niemcami. Mają się bać Rosji