Trudno sobie wyobrazić, żeby Robert Górski zwyciężył w „Tańcu z gwiazdami”, bo chyba nie ma specjalnych predyspozycji. Ale poza tym wszystko się zgadza. Biografie gwiazdy polskiego kabaretu i prezydenta Ukrainy są bliźniaczo podobne. Obaj zaczynali od sceny, by potem przenieść się ze skeczami do telewizji, a największy sukces odnieśli w filmie. W przypadku Wołodymyra Zełenskiego był to serial „Sługa narodu”, a Robert Górski grał główną rolę w niezapomnianym „Uchu Prezesa”. Obie produkcje startowały zresztą niemal w tym samym czasie w okolicach roku 2015. I obaj komicy wcielali się w nich w liderów politycznych. Górski grał postać jak najbardziej rzeczywistą – prezesa wszystkich polskich prezesów. Zełenski z kolei wcielał się w fikcyjnego nauczyciela, który przypadkiem zostawał prezydentem Ukrainy.

Czytaj więcej

Bohater Wołodymyr Zełenski

I tu analogie się kończą, bo Robert Górski po zagraniu Jarosława Kaczyńskiego (a jeszcze wcześniej Donalda Tuska) wrócił do pisania skeczy, tymczasem Wołodymyr Zełenski naprawdę został prezydentem. A jego partia nazwę wzięła od serialu. I choć od kabaretu się zaczęło, dziś trudno mówić o nim inaczej niż z podziwem. Ryzykując życie, ukryty w bunkrze, wciąż dowodzi obroną przed Rosjanami. Miejmy nadzieję, że do zwycięskiego końca. Można już chyba powiedzieć, że przeszedł właśnie do historii jako symbol oporu przeciw rosyjskiej napaści. To dowód, że rzeczywistość jest bardziej niewiarygodna od fikcji. Bo nawet najbardziej odjechany scenarzysta na taki pomysł do tej pory nie wpadł.

A jakby ktoś jeszcze potrzebował kolejnych argumentów przeciwko fikcji, to ten sam Robert Górski i jego „Ucho Prezesa” dostarczają kolejnego. Pamiętacie państwo sympatycznego fajtłapę, który w sekretariacie prezesa antyszambrował miesiącami? Był tak niepozorny, że nikt nie mógł zapamiętać jego prawdziwego imienia i mówiono o nim per „Adrian”. Nie bez powodu uważano, że to przerysowany, satyryczny wizerunek prezydenta Andrzeja Dudy. Dziś obserwujemy jak lekceważony (a czasem wręcz pogardzany i obrażany) „Adrian” rośnie z dnia na dzień. Jak lobbuje za Ukrainą, jak skutecznie nawołuje do narodowej jedności i jak właściwie dobiera słowa, przeobrażając się w prawdziwego męża stanu. Cóż, jak widać, sytuacje ekstremalne weryfikują nas wszystkich. I prezydentów, i komików.