Prezes PiS Jarosław Kaczyński otworzył nowe pole konfliktu. Tym razem postanowił pójść na wojnę z większością wójtów, burmistrzów i prezydentów polskich miast. Chociaż – jak oficjalnie twierdzi Kaczyński – dwukadencyjność ma umożliwić walkę z samorządowymi patologiami, to wydaje się, że motywem jego działania jest bieżąca polityka. Tylko w ten sposób prezes PiS może ułatwić sobie realizację koncepcji jak najszybszego wprowadzenia „dobrej zmiany" do władz wykonawczych gmin i miast, a w dłuższej perspektywie – dzięki głosom ze wsi i małych miasteczek – starać się utrzymać władzę po wyborach parlamentarnych.
Jak powiększyć tułów
Jarosław Kaczyński od wielu dni powtarza, że konieczne jest wprowadzenie, i to natychmiast, dwukadencyjności w samorządach. Uzasadnia to rzekomymi patologiami, które jego zdaniem występują w gminach i które trzeba likwidować. „Bardzo ustabilizowana władza samorządowa wchodzi w bliski układ z organami rządowymi – policją, sądami, prokuraturą i powstaje system, który nie ma nic wspólnego z funkcjonowaniem dobrze pojętej demokracji, bardzo trudno w takim systemie o praworządność" – stwierdził w rozmowie z 22 stycznia 2017 r. wyemitowanej na antenie TVP Opole. Jego zdaniem trzeba zlikwidować „mnóstwo malutkich dyktaturek", bo w Polsce są miejsca, „gdzie ludzie boją się skrytykować wójta nawet na ulicy".
Abstrahując od figur retorycznych używanych przez Kaczyńskiego, które moim zdaniem są nie do przyjęcia, bo fałszywie opisują stan faktyczny i wykoślawiają obraz samorządu terytorialnego w naszym kraju, to jego zarzuty wobec włodarzy polskich gmin i miast nie są niczym nowym. Wystarczy sięgnąć do programu PiS z 2014 r., by przekonać się, jakie było wówczas zdanie prezesa Kaczyńskiego na temat samorządu. Przez trzy lata zupełnie się nie zmieniło! W tym dokumencie programowym, który zapewne został w całości zredagowany przez samego prezesa, czytamy, że chociaż po 1990 r. najlepiej sprawdziła się samorządność na poziomie gmin, to w samorządach nastąpił rozwój nowej nomenklatury. Powstały „spetryfikowane układy władzy, sprzyjające różnym nieprawidłowościom". Sposobem na zmianę tego stanu rzeczy byłoby właśnie ustawowe ograniczenie w czasie – do dwóch kadencji – nieprzerwanego pełnienia tej samej funkcji przez wójtów. Po przerwie trwającej co najmniej jedną kadencję zainteresowana osoba mogłaby kandydować na to samo stanowisko ponownie.
Wydaje się, że Jarosław Kaczyński dokładnie przeanalizował, że bez dwukadencyjności dobra zmiana w samorządach ma niewielkie szanse powodzenia. Warto zauważyć, że w ostatnich miesiącach żaden z polityków PiS nie mówi już np. o wprowadzeniu rządowych komisarzy do samorządów. Również działania ze strony CBA dotyczące prezydentów Lublina i Radomia, którzy rzekomo złamali przepisy ustawy antykorupcyjnej, czy wobec prezydent Łodzi zaatakowanej prokuratorskimi zarzutami nie oznaczają, że stracą oni swoje funkcje. Nawet jeśli wojewodowie z nadania PiS wygasiliby im mandaty, to prezydenci mogliby złożyć skargę do sądu administracyjnego i dalej pełnić urząd.
By dokonać zmian w samorządach, konieczny jest więc radykalny ruch ze strony partii władzy. I właśnie teraz Kaczyński postanowił go ogłosić, by mieć czas na jego wprowadzenie w życie, ale też i na stworzenie partyjnej machiny wyborczej (za co mają być w PiS odpowiedzialni koordynatorzy ds. wyborów samorządowych), jak i na wyłonienie kandydatów na wójtów, burmistrzów i prezydentów. Wszak do wyborów lokalnych zostały tylko dwa lata.