[srodtytul] Zakonnice i inteligencja [/srodtytul]
Żydzi, którzy przeżyli wojnę i dali świadectwo prawdzie, to ułamek spośród tych, którzy podjęli heroiczną próbę opuszczenia getta (z warszawskiego getta liczącego ok. 400 tys. ludzi wyszło 25 tys.). Bo żeby Polak mógł pomóc Żydowi, ten musiał najpierw wyjść z getta bądź uciec z transportu.
W polskich relacjach często pojawia się motyw niesienia pomocy potrzebującym. Ta indywidualna pomoc mieściła się w szeroko pojętej Konspiracyjnej Walce Cywilnej narodu, kierowanej przez Stefana i Zofię Korbońskich. Wielką pomoc okazywały siostry zakonne. W ich domach schronienie znalazło tysiące dzieci, ukrytych wśród polskich sierot.
Jednym z takich miejsc, w którym pracowały i siostry, i osoby świeckie był warszawski Dom Małych Dzieci im. Ks. Gabriela Piotra Baudouina, kierowany przez dr Marię Wierzbowską. Z kolei s. Joanna H. Lossow, Franciszkanka Służebnica Krzyża, przełożona domu warszawskiego, a od 1942 kierowniczka placówki Towarzystwa nad Ociemniałymi w Żułowie k. Krasnegostawu, wspominała, wyliczając kolejne domy i osoby udzielające pomocy Żydom, np. rannym w 1939 r., czy później małym dzieciom: „W tym okresie moja praca polegała głównie na załatwianiu spraw zakładowych w urzędach niemieckich i kwestowaniu żywności dla Lasek. A było kogo żywić, gdyż w naszym zakładzie oprócz paruset stałych mieszkańców przebywali ranni żołnierze, oficerowie i inwalidzi z września 1939, oraz uchodźcy z Warszawy, między którymi byli także Żydzi oraz spora gromadka dzieci, które znalazły się w czasie działań wojennych bez żadnej opieki i dla których utworzyliśmy internat tzw. Alojzki – nazwa pochodząca od patrona domu w Laskach, w którym zostały one umieszczone”.
Podobne relacje dotyczyły polskich rodzin zarówno wiejskich, jak i miejskich. Wspominała pani Miecznikowska mieszkająca w Warszawie: „Najpierw wynajęliśmy pokój dziecięcy dwu młodym ludziom – Adamowi Kapłańskiemu i Bronisławowi Lewandowskiemu. Obaj konspirowali. Pan Bronisław był muzykiem, autorem słynnego »Marsza Żoliborza«. I tak nasz dom – jak większość domów w naszej kolonii dziennikarskiej wszedł w życie konspiracyjne okupacyjnej Warszawy. […] Według mego brata – pierwsza w naszym domu zjawiła się pani Niewiadomska. Oczywiście to nie było jej prawdziwe nazwisko. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, jak naprawdę się nazywała. Nie wiemy, ani ja, ani mój starszy brat, z czyjego poręczenia zjawił się u nas w domu bardzo gruby pan z Lublina, i prosił, by rodzice wynajęli pokój jego żonie. Nam dzieciom podano, że to jego narzeczona. Ten pan mówił Ojcu: »ona musi wyjechać, Lublin to nieduże miasto „wszyscy ją znają... «. Rodzice zgodzili się wynająć pani Stefanii Niewiadomskiej gabinet ojca. Nie miała »dobrego wyglądu«. […]
W 1941 roku wyprowadzili się lokatorzy z pokoju dziecięcego. Z ogromnym żalem rozstawaliśmy się z tak miłymi i drogimi nam młodymi ludźmi. Pokój dziecięcy był wolny i czekał na nowych lokatorów. Przyszła go wynająć młoda, szczupła, gładko uczesana kobieta. Niebieskooka szatynka, włosy miała upięte w kok. Chciała wynająć dla siebie i dla męża pokój leżący na uboczu. Usytuowanie naszego domu odpowiadało jej. Zobaczyła ogród, dwa wyjścia, ścieżkę łączącą wszystkie ogródki, którą wywożono śmieci i przywożono węgiel i ziemniaki na zimę – i zdecydowała się. Do naszego domu wprowadzili się państwo Borowscy. Gdy zobaczyliśmy pana Artura, nawet my, dzieci, zdaliśmy sobie sprawę, że nie jest on Aryjczykiem. Niski, ruchliwy ciemnooki o charakterystycznym wydatnym nosie, miał zdecydowanie niekorzystny wygląd. Pomimo to rodzice zdecydowali się wynająć im pokój”.
Krystyna Zabłocka z domu Skarżyńska pisała zaś w liście do Komitetu dla Upamiętnienia Polaków Ratujących Żydów (wszystkie cytaty pochodzącą z tego zbioru): „Lidia Parecka, ur. [odzona […] w Tarnopolu była w trzecim pokoleniu katoliczką, jedynie przez Niemców uważana była za Żydówkę. Poszukiwana po śmierci rodziców przez gestapo na wiosnę 1942 r. zmuszona była uciekać ze Lwowa. Siostry Sacre Coeur, których była wychowanką, wysłały ją do ss. niepokalanek w Nowym Sączu, w którym ja byłam uczennicą. Po kilkudniowym tam pobycie skierowały ją do domu moich rodziców – Jadwigi i Stanisława Skarżyńskich, gdzie przebywała do końca wojny. Dla usprawiedliwienia jej pobytu była przedstawiona jako kuzynka pochodzenia ormiańskiego ze Lwowa. Zameldowana w gminie Czchów, pracowała jako praktykantka ogrodnictwa. Mieszkała w jednym pokoju ze mną”.
[srodtytul]Z chrześcijańskiego miłosierdzia [/srodtytul]
W tysiącach relacji odnajdujemy wspólne fakty. Po pierwsze, z obawy o życie ratowani przemieszczali się z miejsca na miejsce. Krąg ludzi dobrej woli poszerzał się, co zwiększało szanse na uratowanie Żyda. Po drugie, w miejscu, gdzie dana osoba była przechowywana (np. dom zakonny czy kamienica, dwór ziemiański, a nawet cała wieś) wszyscy mieszkańcy albo od początku wiedzieli o przechowywanym, albo prędzej czy później się o nim dowiadywali. Możliwości ukrycia tego faktu przed swoimi były w wielu przypadkach po prostu niemożliwe albo wręcz szkodliwe – np. na wsi, gdzie lokalna społeczność darzyła się zaufaniem i solidarnie wspierała swoich przed obcymi.
W wielu relacjach pojawia się wątek „legendowania” pobytu „kuzyna” z miasta, a następnie przyznaje się, iż nikt tej legendzie nie wierzył. Rzecz jasna, im mniej wiedziano, tym lepiej. Ludność wiejska chroniąca Żydów bała się zarówno obcego, który mógł zdradzić kryjówkę, jak i samego Żyda – ratowanego, którego na ogół nie znano i nie wiedziano, czy nie stanie się on zagrożeniem dla społeczności.
W polskich relacjach dominuje wrażliwość chrześcijańska. Nie spotkałem się z relacją, w której kapłani czy siostry zakonne odmawiałyby pomocy potrzebującemu, czy to rannemu żołnierzowi, partyzantowi czy Żydowi. Miłosierdzie chrześcijańskie stanowiło fundament odzywający się wtedy, gdy należało dokonać wyboru. Burzy to zatem niesprawiedliwy i głupi mit o chrześcijaństwie jako religii wspierającej rasistowski hitleryzm w jego – faktycznie – pogańskim programie Zagłady Żydów, Cyganów, niepełnosprawnych, homoseksualistów, a w dalszej kolejności Słowian czy też nieprzystosowanych do projektu III Rzeszy.
„Weszłam do chaty, zamknęłam okiennice i drzwi i położyłam się. Widać dobrze od razu zasnęłam, co mi się prawie nigdy nie zdarzało, skoro pukanie, które od drzwi się rozlegało, uważałam ze sen. Ale nie – ktoś puka. Noc i ktoś puka! Przerażona szukam kontaktu elektrycznego na ścianie, bo zdawało mi się, że jestem w mieszkaniu moim w Bielsku i nie mogę się zorientować, gdzie drzwi, gdzie okno, gdzie lampa. Słyszą słowa po słowacku mówione: »Len pomalu, len pomalu«... Wreszcie otwieram drzwi. Migają latarki elektryczne, dwóch ludzi wsuwa dwie ciężkie walizy, pan doktór Rajec, nasz lekarz obwodowy z Frydmana, drżącymi rękami płaci im za niesienie. Drzwi się zamykają, jesteśmy sami. On, z dzieckiem na ręce, żona jego i ja. Groza! Dra Kuechla ze Starej Wsi wzięto już ubiegłej nocy i zamordowano w Czorsztynie, teraz na nich kolej. Oni są Żydzi... Doktór mówi, że przez chwilę odpoczną i pójdą w las, w las... Drżymy wszyscy troje. Pani Elżbieta żółta jak cytryna, doktor drżący cały, mała 2,5-letnia Ewa śpi na jego rękach. Ja się trzęsę, dygocę jak w febrze. Szczęki mi się zwarły, gorzko i sucho mam w ustach. Nie mogę wydobyć słowa ze ściśnionego gardła. Śmierć ma nas już w szponach! Lada chwila za ich tropem mogą tu wpaść ci, którzy mają rozkaz odstawiać Żydów ze Słowacji do granicy. Sekundy mijają, a my we troje zanurzeni jesteśmy w śmiertelnym, naprawdę śmiertelnym strachu...
Naraz dziwny spokój wraca mi do serca, kolory na twarz, jakaś fala ogromnej miłości zalewa mi serce, miłości do tych ludzi, tak ściśnionych trwogą. Męstwo, tak! Męstwo zasila me serce. Ci ludzie stają mi się w jednej chwili najdroższymi na świecie. Mówię więc do nich spokojnie: »Las ma swój kres, zima nadchodzi. U mnie zostaniecie«... Zdawałam sobie sprawę, że to było działanie Boże we mnie. Mój spokój i im się udzielił. Pan doktór położył na moim tapczanie dziecko, pani Elżbieta zaczęła żółcią wymiotować... Zostali i trwali. Nazajutrz otworzyli walizę i podali blaszaną puszkę ze swoim majątkiem, z pieniędzmi. Powiedziałem im: w piwnicy są ziemniaki i tę puszkę tam sobie państwo przechowajcie. Oni nie zdawali sobie z tego sprawy, jak świętym było dla mnie ich życie i moje, które dla nich naraziłam!” – wspominała Mieczysława Farysiak z Dursztyna na pograniczu polsko-słowackim.
[srodtytul]Dwie pamięci [/srodtytul]
Historia rodziny Kowalskich i ich sąsiadów to typowe dzieje wiejskiego rodu. Liczne potomstwo, wielka miłość i ciężka praca, przy rodzinnym posiłku pada mało słów, dużo jest za to czynów i uczuć.
Podobnie jak w wielu innych miejscach w Polsce, w małym Ciepielowie ukrywano Żydów. Do dziś ostatni pamiętający tamte czasy ze łzami w oczach opowiadają o tragicznych dniach z grudnia 1942 r. To żywa historia, która dzięki Maciejowi Pawlickiemu i Arturowi Gołębiewskiemu stać się może – i powinna – aktualną dla nas wszystkich. Ten film może także odegrać rolę przełomową. Jedyne bowiem, co do dziś łączy relacje żydowskie i polskie, to zgodne stwierdzenia, że Żydzi nie byli przez Polaków lubiani (oczywiście nie chodzi o konkretne – znane – osoby, ale jako naród), że byli obcy ze swoimi zwyczajami. Polacy zapamiętali im także ujawniający się przed wojną i w latach 1939 – 1941 brak solidarności z Polakami. Te dwie pamięci zrodziły jednak konkretną listę polskich „Sprawiedliwych wśród Narodów Świata”, która uchodziła dotąd za jedyną prezentującą autentyczne dzieje Polaków ratujących Żydów. Dziś, dzięki badaniom historyków, a także wzajemnym, coraz bogatszym relacjom między Polską a Izraelem, strona żydowska coraz lepiej zdaje już sobie sprawę, że lista te nie jest kompletna.
Dlatego też strona polska stara się zbudować w Warszawie imienny pomnik ku czci Polaków ratujących Żydów, z nadzieją, że w ciągu najbliższych lat lista polskich „Sprawiedliwych” zbliży się do rzeczywistej listy Polaków niosących pomoc Żydom w czasie II wojny światowej.
[i]Autor jest historykiem, doradcą prezesa IPN, profesorem UKSW [/i]