Zacznijmy od winy wspólnej, czyli nieznajomości przepisów. Odkryty przez wszystkich – przez nas, dziennikarzy, również – już po decyzji Wydziału Dyscypliny o półrocznej dyskwalifikacji Piszczka artykuł 135. kodeksu dyscyplinarnego FIFA nie pozostawia wątpliwości. Zgodnie z nim, jeśli przewinienie zawodnika jest poważne, czyli dotyczy m.in. dopingu, ustawiania meczów, obchodzenia przepisów dotyczących limitu wieku, krajowy związek piłkarski ma obowiązek poprosić FIFA o umiędzynarodowienie nałożonej przez niego kary.
To oznaczałoby, że po uprawomocnieniu werdyktu Łukaszowi Piszczkowi groziłoby, iż za udział w ustawieniu meczu Zagłębia Lubin z Cracovią w 2006 roku musiałby odcierpieć półroczną banicję nie tylko w reprezentacji, ale też w Borussii Dortmund i Lidze Mistrzów.
Teatr ludzki
Decyzja należy do FIFA. A jej komitet dyscyplinarny nie będzie już badał, czy korupcja była, czy Piszczek mógł się wykręcić od składki na kupienie meczu od Cracovii, czy nie. Sprawdzi tylko, czy WD dał mu szansę na przedstawienie swoich racji, czy dochował wszystkich procedur.
FIFA nawet jeśli nie dostanie wniosku o umiędzynarodowienie kary od PZPN czy UEFA, może – choć nie musi – podjąć taką decyzję sama. Jeśli zdecyduje się na umiędzynarodowienie, kara będzie miała taką samą moc w każdym kraju członkowskim (mówi o tym art. 140), więc federacja niemiecka nie będzie mogła jej złagodzić.
Tyle nudnych przepisów, bo dużo ciekawszy jest w tej sprawie teatr ludzki. Dziś Łukasz Piszczek dostanie od Wydziału Dyscypliny uzasadnienie swojej kary i będzie mógł złożyć odwołanie do Trybunału Piłkarskiego. Gdy decyzja WD zapadła, ogłosił, że karę przyjmuje i nie będzie się odwoływał, ale teraz się waha, a w słuszności tego wahania utwierdzają go ci, którzy powinni teoretycznie dbać nie tylko o jego formę piłkarską, ale i o wychowanie (proszę się nie śmiać): trener Franciszek Smuda oraz Polski Związek Piłki Nożnej.