Obowiązuje od 1 stycznia br. Jej wprowadzeniu towarzyszyła ożywiona dyskusja niemieckich ekonomistów. Kontrowersje wzbudzał wysoki poziom arbitralnie ustalonego minimalnego wynagrodzeni, 8,5 euro za godzinę.
Przedmiotem sporu stała się też wysokość wynagrodzenia, jakie przysługuje kierowcom samochodów ciężarowych będących własnością firm mających siedziby poza terytorium Niemiec. Tak naprawdę rzecz dotyczy przede wszystkim firm z Europy Wschodniej. Zgodnie z interpretacją przyjętą przez władze niemieckie także kierowcom zagranicznym prowadzącym ciężarówki na terenie tego kraju przysługuje wynagrodzenie nie mniejsze niż 8,5 euro za godzinę pracy. Według danych Federalnego Urzędu ds. Przewozów Towarowych codziennie niemieckie szlaki pokonuje ponad milion zagranicznych samochodów ciężarowych. Zgodnie z nowymi przepisami niemieckie służby celne mają prawo kontrolować polskich kierowców pod kątem przestrzegania niemieckich przepisów. Przed każdym wjazdem na terytorium tego kraju polski spedytor jest zobowiązany do zgłoszenia transportu odpowiednim władzom niemieckim. Niemieckim celnikom ma przysługiwać prawo kontrolowania dokumentacji będącej w posiadaniu zagranicznych kierowców. Nieprzestrzeganie przepisów może pociągnąć za sobą nałożenie na firmę olbrzymich, bo idących w setki tysięcy euro, kar.
Płaca minimalna funkcjonuje od lat w większości państw europejskich. W żadnym z nich nie zdecydowano się na tak brutalną ingerencję w mechanizm wynagradzania zagranicznych firm transportowych. No cóż, nie od dziś wiemy, że jeśli się w Niemczech coś robi, to gruntownie. Nierzadko można się przy tym narazić na śmieszność. W dyskusji, jaka rozgorzała w Europie po decyzji władz w Berlinie, podnosi się np. celowość wprowadzenia minimalnego wynagrodzenia dla zagranicznych stewardes pracujących w samolotach przelatujących nad terytorium RFN.
Godząca w interesy zagranicznych przewoźników decyzja wywołała niespotykaną od dawna falę internacjonalizmu. Spotkała się z ona z solidarnym poparciem związkowców, i to po obydwu stronach Odry. O ile można zrozumieć stanowisko niemieckich kierowców, którzy dopatrują się w niej wyraźnego osłabienia zagranicznej konkurencji, o tyle w osłupienie polskiego obserwatora wprowadzać musi stanowisko działaczy OPZZ, którzy z rozbrajającą naiwnością stwierdzają, że nie ma podstaw, dla których polscy kierowcy mieliby zarabiać mniej od swych niemieckich kolegów. A co na to polskie pielęgniarki, kolejarze, pracownicy polskich uniwersytetów?
Tomasz Budnikowski profesor ekonomii, Instytut Zachodni w Poznaniu