Gdy myślimy o niemieckiej gospodarce, trudno nie zauważyć jej legendarnej dyscypliny fiskalnej. Niemieckie „czarne zero” stało się niemal religią, która od dekad rzeźbi budżety Berlina – ale czy ta ostrożność ma wciąż sens w zmieniających się realiach europejskich?
Jeszcze niedawno Niemcy, po emocjonujących wyborach, mogły pochwalić się relatywnie stabilnym bilansem fiskalnym, ale jednocześnie stabilną gospodarką, która od 2017 roku praktycznie nie urosła. Chadecja CDU/CSU w duecie z socjaldemokratami z SPD postawiła sobie ambitne cele: deregulacja, obniżka podatków i jednoczesne zwiększenie wydatków na obronność. Aby pogodzić te pozornie sprzeczne zadania, konieczne wydaje się zerwanie z tradycją – odejście od polityki „czarnego zera”.
Czytaj więcej
Gospodarka niemiecka jest dzisiaj w sytuacji nieporównanie lepszej niż w latach 30. Trudno jednak uciec przed obawą, że dążenie do równoważenia budżetu sprzyja popularności AfD.
Czym jest niemieckie „czarne zero”
„Czarne zero” („Schwarze Null”) to niemiecka polityka budżetowa, która zakłada osiąganie zrównoważonego budżetu bez deficytu – czyli sytuacji, w której państwo nie wydaje więcej, niż wynoszą jego dochody. Koncepcja ta stała się fundamentem niemieckiej polityki fiskalnej po kryzysie finansowym w latach 2008–2009 i została formalnie usankcjonowana w 2009 r. poprzez wprowadzenie do niemieckiej ustawy zasadniczej tzw. hamulca zadłużenia (Schuldenbremse). Zgodnie z nim federalny deficyt strukturalny nie może przekraczać 0,35 proc. PKB rocznie, a landy mają obowiązek osiągnięcia całkowicie zrównoważonych budżetów.