Kilkanaście lat temu, gdy po katastrofie w elektrowni Fukushima świat gremialnie zaczął wycofywać się z energetyki atomowej, z piersi ekologów wyrwało się głośne westchnienie ulgi: wydarzenia dowiodły słuszności ich obaw i apokaliptycznych narracji snutych w popkulturze.
Argumenty przeciwników atomu
Mało kto wyrywał się do obrony tego sektora energetyki. Wytykano, że mało który – jeśli w ogóle – z projektów atomowych spiął się pod względem finansowym. Żaden chyba nie powstał zgodnie z harmonogramem. Większość rodziła się w atmosferze sporu z mieszkańcami obszaru, na którym budowano instalacje. Jeszcze większy potencjalny problem stanowiły nuklearne odpady z elektrowni, które – wcześniej czy później – gdzieś należałoby zakopać.
Czytaj więcej
Po latach oczekiwań poznaliśmy oficjalną cenę budowy elektrowni jądrowej. Dotąd byliśmy skazani na szacunki. Oszacowanie tej kwoty, która budzi wiele kontrowersji, bo wynosi 192 mld zł. Oznacza też jednak, że prace nad finansowaniem przyspieszyły.
O ironio, koło ratunkowe rzuciła projektom nuklearnym klimatyczna katastrofa, którą ludzkość konsekwentnie potęguje. A potężne szalupy spadły na wodę za sprawą agresji Kremla na Ukrainę, która uświadomiła światu zarówno jego głód kopalin, jak i geopolityczną cenę, jaką za zaspokojenie go należy płacić.
System bez stabilnej alternatywy
Rozwiązanie, za jakie początkowo uznano odnawialne źródła energii, jest tyleż dobre, co zawodne. Fotowoltaika i wiatraki produkują energię zgodnie z kaprysami pogody – bez stosownej infrastruktury w postaci magazynów energii będą wiecznie uchodzić za źródła niestabilne i ryzykowne dla systemów elektroenergetycznych. A skoro stabilizowanie ich nie może być oparte na tradycyjnej energetyce – domenie surowców kopalnych – to jedynym stosunkowo bezemisyjnym źródłem energii pozostaje energetyka jądrowa.