Sztuczna inteligencja (AI) wywołuje lęki przedstawicieli wielu zawodów o możliwość ograniczenia ich pracy i wynagrodzeń – tzw. współczesny luddyzm. Analitykom jawi się natomiast jako szansa na znaczący wzrost wydajności pracy i przyspieszenie wzrostu gospodarczego, coraz bardziej grzęznących w sekularnej stagnacji w wielu krajach świata, zwłaszcza w Europie. Rozumowanie jest proste: jeśli nawet tę samą wielkość produkcji będzie wytwarzać mniej ludzi, skoro zastąpi ich sztuczna inteligencja, to – statystycznie rzecz biorąc – wydajność tej mniejszej liczby pracowników istotnie wzrośnie. Nie brakuje też szacunków, o ile procent może rosnąć średniorocznie PKB dzięki większej wydajności pracy przy wykorzystaniu sztucznej inteligencji.
Kto kreuje wydajność?
Pierwsze „ale” dotyczy podmiotowości sztucznej inteligencji. Prawnicy intensywnie badają możliwości nadania jej osobowości prawnej lub jakiejś innej formy podmiotowości i „odpowiedzialności”. Ekonomiści intensywnie pracują nad filozoficzno-teoretycznymi podstawami jej opodatkowania: dlaczego fiskus miałby tracić na PIT i sztuczna inteligencja miałaby naruszać konstytucyjną zasadę równości szans? W ten sposób sztuczna inteligencja byłaby „sztucznie” preferowana, nawet gdyby była gorsza niż naturalna, co ewidentnie naruszałoby podstawowe reguły ekonomii – efektywnej alokacji.
Drugie „ale” dotyczy tego, na ile pracownicy osiągają korzyść ze statystycznego wzrostu wydajności pracy (w tym przypadku dzięki AI). To problem, który silnie rozpalał emocje teoretyków od Marksa do Piketty’ego, a jeszcze bardziej lewicujących polityków. W walce klas właściciele kapitału powiedzą, że to „my podjęliśmy ryzyko oraz zapłaciliśmy za rozwiązania sztucznej inteligencji i nam się należą jej efekty”. Pracownicy natomiast odpowiedzą, że to „nam rośnie wydajność pracy, co dobitnie pokaże statystyka, i bardziej to w nas rośnie wiedza (z którą możemy przejść do konkurencji!), a przecież wzrost płac powinien silnie być powiązany ze wzrostem wydajności pracy”.
Problem daleki jest od rozwiązania, chociaż marksiści uznają, że już 120 lat temu go rozstrzygnęli pracą Michajła Tuhan-Baranowskiego, który twierdził, że nawet gdyby fabryka była ogromna i w pełni zautomatyzowana, to i tak musiałby w niej pracować jeden pracownik, i to jego kapitalista by wyzyskiwał, zabierając mu wartość dodatkową, którą tylko on tworzy. W świetle współczesnych teorii wartości brzmi to dość karykaturalnie.