Andrzej K. Koźmiński: Świat dzielony na nowo

Jeżeli scenariusz stopniowego wycofywania się USA z Europy będzie się realizował, to wówczas my, Europejczycy, staniemy oko w oko z nieuniknioną agresją rosyjską.

Publikacja: 03.09.2024 04:30

Andrzej K. Koźmiński: Świat dzielony na nowo

Foto: mat. pras.

W2000 r. byłem organizatorem dorocznej Konferencji EFMD (European Foundation For Management Development), która po raz pierwszy odbywała się za dawną żelazną kurtyną, w Warszawie. Jako najbardziej oczywiste motto tego wydarzenia wybraliśmy „One Europe One World”. Dzisiaj to hasło brzmi jak ponury żart. Dlaczego? Co się stało w ciągu minionego ćwierćwiecza?

Jest wiele dowodów na to, że globalizacja nadal ma się całkiem dobrze. Wystarczy przejść się do któregokolwiek supermarketu, śledzić globalny megasukces Taylor Swift, Microsoftu, Amazona czy Google’a, względnie światowe efekty chwilowego załamania się giełdy tokijskiej w sierpniu 2024 r. Coraz więcej słychać jednak pomruków nadciągającej burzy deglobalizacji.

Klimat nie dla ludzi

Demografia szaleje w skali świata. Z jednej strony niektóre bogate społeczeństwa (np. Korei Południowej czy Włoch) tracą zastępowalność pokoleń i skazują się na wymarcie. Z drugiej, miliony, a może nawet dziesiątki milionów zdesperowanych migrantów dosłowne szturmują granice bogatej Europy i Ameryki. Świat dzieli się murami, które powstają na granicach. Kolejne fale szturmujących granice pozostawiają po sobie tysiące ofiar. Ci, którym udaje się przedrzeć do lepszego świata, rozpoczynają ryzykowną wegetację na jego peryferiach i dołączają do rosnących tam populacji niezadowolonych i zbuntowanych. Na przedmieściach coraz częściej płoną samochody, panoszy się strach, dochodzi do rozruchów, jak np. w Wielkiej Brytanii w sierpniu 2024 roku po ataku nożownika z Southport. Po obu stronach murów narastają złe emocje.

Wbrew naszym nadziejom sprzed ćwierć wieku kryzys klimatyczny nadszedł szybciej i z większą siłą. Coraz częściej słyszymy o miejscach na ziemi, które nie mogą być zamieszkiwane przez ludzi. Nie ułatwia to rozwiązywania problemów migracji. Trwa gwałtowny spór między „biednymi” a „bogatymi” o to, kto ma ponosić koszty łagodzenia skutków kryzysu klimatycznego i zapobiegania jego narastaniu. Europejska awantura wokół „Zielonego Ładu” jest tego przykładem. W rezultacie demokratyczni politycy rezygnują z proekologicznych ambicji. Niektórzy, jak Trump, próbują nawet na to łapać poparcie. Czy jedynie autorytarny reżim chiński stać na bardziej ambitny program przeciwdziałania ekologicznej katastrofie?

Nacjonalizmy

W ostatnich latach jedną z dominant nastrojów społecznych w wielu krajach Europy i w USA stał się „nowy nacjonalizm”. Tym się różni od po prostu nacjonalizmu, że nie jest precyzyjnie skierowany przeciwko konkretnej nacji czy grupie etnicznej, ale w ogóle przeciwko „obcym”. Niekiedy mają oni jakieś konkretne desygnaty, jak Niemcy u Kaczyńskiego, Amerykanie u Rosjan lub Soros u Węgrów, ale to ma drugorzędne znaczenie. Chodzi o podkreślenie wyjątkowości własnego narodu, o wywołanie poczucia krzywdy doznanej od „obcych”, o nawoływanie do wstania z kolan i o walkę. Wezwanie do walki budzi skojarzenie z tytułem zeszłowiecznej książki „Mein Kampf”.

Zdumiewa fakt, że niemal identycznymi kalkami retorycznymi posługują się w celu zdobycia i utrzymania poparcia tak oddaleni od siebie geograficznie i kulturowo przywódcy jak Trump, Le Pen, Orbán, Salvini czy Kaczyński. Przed siedmiu laty opublikowaliśmy z Grzegorzem W. Kołodką książkę „Nowy pragmatyzm kontra nowy nacjonalizm”, w której poddaliśmy analizie zderzenie tych dwóch filozofii społecznych. Niestety, w ciągu kolejnych lat to nowy nacjonalizm uczynił większe, a w każdym razie bardziej spektakularne, postępy.

Zagrożone szlaki

Peter Zeihan w książce pod dramatycznym tytułem „Koniec świata” zwraca uwagę, że zagrożone są najważniejsze szlaki transportowe i węzły logistyczne współczesnego świata. To dlatego kilkunastokrotnie wzrosły ceny frachtu na trasie Europa i USA – Daleki Wschód, zwłaszcza Chiny (fabryka świata). Spada terminowość i pewność dostaw. W rezultacie zmienia się geografia ekonomiczna świata. Poszukiwani są nowi partnerzy biznesowi, dostawcy i kooperanci położeni bliżej, w spokojnych, zaprzyjaźnionych, bardziej dostępnych krajach.

Nie sposób nie dostrzec w tym szansy dla Polski i dla innych krajów Europy Środkowej jako zaplecza zaopatrzeniowego i kooperacyjnego przemysłu niemieckiego i Europy Zachodniej. Ekonomicznie świat dzieli się na nowo. Na pewno będzie drożej, co oznacza trwałe utrzymywanie się inflacji na poziomie wyższym od zakładanego przez banki centralne. Czy oznacza to „koniec świata” i „upadek globalizacji”, jak chce Zeihan? Jeszcze nie, ale na ekonomiczny i społeczno-polityczny scenariusz nakłada się scenariusz militarny.

Nowy ład

Idea Pax Americana straciła aktualność. Świat pełen jest rozruchów, zamachów, partyzantki i otwartych konfliktów zbrojnych, morderczych bez względu na to, czy nazywa się je wojnami, czy nie. W tej chwili naszą uwagę przykuwa Ukraina i Bliski Wschód. Oba konflikty mają potencjał rozszerzenia się na większe obszary globu i nawet użycia broni nuklearnej. Równocześnie trwają w Afryce postkolonialne wojny o surowce i kontrolę nad szlakami komunikacyjnymi. Narasta napięcie na Kaukazie, wokół Tajwanu, Morza Południowochińskiego i wielu innych miejsc globu. Każdy z tych żarzących się punktów na mapie świata może przekształcić się w niszczycielski pożar.

Od 2008 r., gdy nastąpił atak na Gruzję, Rosja toczy swoją totalną wojnę z Zachodem. Przybiera ona postać pełnoskalowych masowych operacji wojskowych, jak na Ukrainie, z liczbą ofiar po obu stronach zbliżającą się do miliona, ale także podejmowanych na całym świecie, a zwłaszcza w Europie, operacji sabotażu, rozruchów, zamachów, szpiegostwa itp. Można być pewnym, że działania te będą kontynuowane w tej lub innej postaci bez względu na to, co i z kim Rosja podpisze.

Przy ogniu nowego i starego nacjonalizmu Rosja wysmażyła bowiem taką doktrynę wojenną, która zakłada odbudowę imperium w granicach z 1990 r. i międzynarodowe uznanie dawnych krajów demokracji ludowej: Czech, Słowacji, Węgier, Rumunii, Bułgarii, państw bałtyckich, a nawet Polski za sferę jej bezwarunkowej dominacji. Przede wszystkim jednak chodzi o uznanie Rosji za jedno z trzech supermocarstw panujących nad światem. Taka wizja „Rosyjskiego Ładu” została przedstawiona w kuriozalnym dokumencie dostarczonym Zachodowi bezpośrednio przed rozpoczęciem wojny w Ukrainie w 2022 r.

Spełnienie takich warunków trudno sobie nawet wyobrazić. Oznacza to bowiem cywilizacyjny regres o wymiarze około półtora stulecia. Ponadto gospodarka rosyjska i przegniłe struktury państwa nie są w stanie unieść takiego ciężaru dawnego imperium. A Rosjanie zamierzają walczyć do zwycięstwa, a to oznacza, że „chcą prowadzić wojnę po to, by prowadzić wojnę”. Dlatego przestawione zostały na tryb wojenny zarówno gospodarka, jak i społeczeństwo rosyjskie. Zapewne Putin uznał permanentny stan wojny za warunek przetrwania swojego reżimu.

Nieobecny hegemon

Zgodnie z logiką Pax Americana USA powinny użyć swojej potęgi militarnej, ekonomicznej i politycznej w celu zażegnania konfliktów zbrojnych i hybrydowych zagrażających globalizacji. Od dziesiątków lat wydają na armię więcej niż wszyscy potencjalni przeciwnicy i sojusznicy razem wzięci. Efektem jest jedyna w świecie siła zbrojna zdolna do prowadzenia działań w skali globalnej. Mimo to w raporcie opublikowanym 29 lipca specjalna ponadpartyjna komisja Kongresu stwierdziła, że US Army nie jest jeszcze gotowa na konwencjonalną „wielką wojnę”, zwłaszcza na kilku teatrach. To oznacza ewentualną potrzebę, a może nawet konieczność, „podparcia się” bronią nuklearną. W ślad za tym dokumentem prezydent Biden podpisał w sierpniu br. tajną dyrektywę w sprawie użycia takiej broni. Aby uniknąć najgorszego scenariusza, konieczne są dalsze olbrzymie wydatki wojskowe, które trzeba sfinansować oszczędnościami i nowymi podatkami. Nic dziwnego, że w okresie wyborczym obie partie nie wspominają o tym raporcie. Ma on jednak odbicie na globalnej arenie. Peter Zeihan nazywa Amerykę „niechętnym lub nieobecnym hegemonem”, który unika bezpośredniego militarnego zaangażowania.

Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że bez względu na to, kto wygra wybory w 2024 r. w USA, nowa linia polityki amerykańskiej zostanie utrzymana. Oznacza to nasilenie procesów deglobalizacyjnych. To, co nastąpi, można porównać do ruchów płyt tektonicznych prowadzących do nowego ukształtowania terenu. Pojawiają się nowi gracze otwarcie zmierzający do pozycji mocarstw regionalnych: Chiny, Indie, Turcja, Iran. Już teraz widać pęknięcie płyty eurazjatyckiej zdominowanej dotąd przez Rosję. Wobec jej osłabienia cała olbrzymia Syberia ciąży ku Chinom. Analityczne rozpoznanie tych geostrategicznych zmian ma podstawowe znaczenie dla bezpieczeństwa mniejszych graczy takich jak Polska. W 1939 r. Polska została zmiażdżona przez poruszające się płyty tektoniczne między innymi dlatego, że nie wzięto pod uwagę możliwości ataku z dwóch stron.

Kłopoty Europy

Prawdopodobne jest pęknięcie płyty euroatlantyckiej, bo o ile Europa koniecznie potrzebuje Ameryki, o tyle Ameryka Europy – już niekoniecznie. Ameryka stała się eksporterem netto nośników energii i bez trudu pozyskuje sama wszystkie potrzebne jej surowce. Znikomy potencjał militarny Europy oznacza przerzucenie na USA większości kosztów jej obrony. I mimo wojny w Ukrainie to się zmienia bardzo powoli, co wynika w jakiejś mierze ze stagnacji ekonomicznej, w którą popadły Niemcy, Wielka Brytania czy Włochy, kryzysu demograficznego i migracyjnego.

USA nie muszą się na razie martwić o zastępowalność pokoleń i znajdują się na ścieżce szybkiego wzrostu ekonomicznego. Jest szansa, że także „biedna Ameryka” wyrośnie z ubóstwa. Dzięki temu, że niemal wszystkie najlepsze uniwersytety i ośrodki badawcze na świecie są amerykańskie, USA pozostają niekwestionowanym liderem technologicznym, zwłaszcza w dziedzinie AI. Wystarczy wspomnieć, że cztery amerykańskie firmy – Microsoft, Meta, Amazon i Google – tylko w 2024 r. wydają na badania nad sztuczną inteligencją 100 mld dol. Oznacza to, że Ameryka technologicznie „odjeżdża” Europie. Czy nam się to podoba, czy nie, to Ameryka stała się najsilniejszym ośrodkiem kulturotwórczym świata: mekką kultury masowej, ale także wysokiej. Biorąc pod uwagę olbrzymie zasoby taniej siły roboczej, jakimi dysponuje Meksyk, i wolnej przestrzeni w Kanadzie, wielu „neoizolacjonistów” przekonuje, że zachodnia półkula wystarczy aż nadto na „amerykańskie podwórko”.

Jeżeli scenariusz stopniowego wycofywania się USA z Europy, a zwłaszcza z NATO, będzie się realizował, to wówczas my, Europejczycy, staniemy oko w oko z nieuniknioną agresją rosyjską. Staniemy, ale nie wszyscy w jednakowym stopniu i niejednakowo świadomie. Najbardziej ryzykowny dla Europy scenariusz to, po pierwsze, wygrana Kamali Harris i oddech ulgi po stronie europejskich elit: „Ameryka nas obroni, nie musimy się zbroić”, a po drugie, zamrożenie konfliktu zbrojnego w Ukrainie i kolejny oddech ulgi w Europie Zachodniej: „nie musimy już finansować Ukrainy i Europy Wschodniej, wracamy do interesów z Rosją”.

Stwarza to śmiertelne zagrożenie dla Ukrainy i dla krajów wschodniej flanki NATO, w tym dla Polski. Czy pod nieobecność „hegemona” zdołają one wspólnie i dostatecznie szybko odpowiedzieć na zagrożenie, niezależnie od nastawienia reszty Europy? Pewne jest jedynie to, że każdy z tych krajów sam nie ma szans.

CV

Prof. dr hab. Andrzej K. Koźmiński

Ekonomista i socjolog, ceniony wykładowca zarządzania oraz twórca Akademii Leona Koźmińskiego

W2000 r. byłem organizatorem dorocznej Konferencji EFMD (European Foundation For Management Development), która po raz pierwszy odbywała się za dawną żelazną kurtyną, w Warszawie. Jako najbardziej oczywiste motto tego wydarzenia wybraliśmy „One Europe One World”. Dzisiaj to hasło brzmi jak ponury żart. Dlaczego? Co się stało w ciągu minionego ćwierćwiecza?

Jest wiele dowodów na to, że globalizacja nadal ma się całkiem dobrze. Wystarczy przejść się do któregokolwiek supermarketu, śledzić globalny megasukces Taylor Swift, Microsoftu, Amazona czy Google’a, względnie światowe efekty chwilowego załamania się giełdy tokijskiej w sierpniu 2024 r. Coraz więcej słychać jednak pomruków nadciągającej burzy deglobalizacji.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Jak wygląda auto elektryczne