Choć w ostatnich wyborach na czoło przebił się dramat Polaków raniących sobie nosy nakrętkami od butelek, tradycyjny argument krytyków Unii to oczywiście próba odgórnej regulacji kształtu banana. Główny zarzut zwolenników brexitu, trudny do obalenia nawet dla największych euroentuzjastów. Zgodnie z powszechnym przekonaniem brukselscy biurokraci usiłują narzucić nam bezsensowne normy dopuszczalnej krzywizny tych popularnych owoców. Po co? Do końca nie wiadomo, pewnie po to, żeby zdobyć dla siebie większą władzę nad naszym życiem, a protestujący biznes ukarać większymi kosztami.
Nie mam zamiaru bronić niepotrzebnych regulacji, ale z kształtem banana sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, niż się zazwyczaj uważa.
Zacznijmy od faktów. Rzeczywiście, równo 30 lat temu Komisja Europejska przyjęła regulację, w której wprowadzała jednolite w całej Unii zasady klasyfikacji bananów. Banany klasy „extra” muszą się charakteryzować odpowiednią minimalną długością i zakrzywieniem.
No tak, krytycy mają rację, bananowa regulacja naprawdę istnieje. Ale owi krytycy nie wspominają o tym, że regulacja dotyczy tylko klasyfikacji bananów na potrzeby umów między producentami i hurtowymi importerami. Poza klasą „extra” istnieją i klasy niższe, które nie muszą spełniać tych warunków. A że sklepy mogą sprzedawać banany wszystkich klas, więc nikt nam nie zabrania jeść ani bananów prostych, ani silnie wykrzywionych.
No tak, ale jest to przykład regulacji kompletnie bezsensownej, prawda? Niezupełnie. Rynek bananów to największy rynek owoców na świecie, łączny globalny eksport to 14 mld dol., z czego jedna trzecia trafia do Unii. Na rynku konkurują ze sobą niemal proste banany z Ameryki Środkowej z silniej zakrzywionymi bananami z Afryki. Regulacja padła więc ofiarą lobbingu ze strony części krajów (zwłaszcza Francji) promujących import ze swych dawnych kolonii. Też nieładnie, ale przynajmniej nie bezsensownie.