Kredytobiorca, który chciałby pożyczyć 300 tys. zł na 30 lat, będzie musiał oddać bankowi niemal trzy razy tyle. Anna Maria-Żukowska, posłanka Lewicy, widząc takie wyliczenia, dopytywała ostatnio, czy to nie jest już lichwa? Nie ona jedyna. Odpowiedzi udzielił – choć nie wprost – rząd. Uznał, że kredytobiorcom należy się pomoc, której kosztami należy obciążyć banki. Czyli najwyraźniej uważa, że banki postępują nieuczciwie, podnosząc oprocentowanie kredytów.
Banki mogą się politykom wydawać wdzięcznym celem ataków, bo mało kto będzie skłonny ich bronić. Tylko że odłamki z obecnego ostrzału kredytodawców mogą uderzyć w kredytobiorców. Całkowita kwota, którą trzeba spłacić, obliczana jest przy założeniu, że stopy procentowe pozostaną na obecnym poziomie przez cały okres kredytowania. To bardzo mało prawdopodobne. Aby oprocentowanie kredytów było na obecnym poziomie choćby przez najbliższą dekadę, równie wysoka musiałaby być inflacja. Rada Polityki Pieniężnej zabiega o to, aby tak się nie stało. Trwający od października ubiegłego roku cykl podwyżek stóp procentowych ma zagwarantować, że w średnim terminie – w horyzoncie powiedzmy dwóch lat – inflacja wróci do celu NBP, czyli 2,5 proc. Jeszcze zanim to się uda, stopy procentowe będą obniżane. Prezes NBP Adam Glapiński mówił w zeszły piątek, że warunki, aby rozpocząć ich cięcie, mogą pojawić się już pod koniec 2023 r.
Mogą, ale oczywiście nie muszą. Na razie podtrzymać wysoką inflację usilnie próbuje rząd, łagodząc na różne sposoby politykę fiskalną. To działanie, które osłabia antyinflacyjny wpływ podwyżek stóp procentowych, ale też samego wzrostu cen. Usiłując zrekompensować gospodarstwom domowym rosnące koszty życia, rząd podtrzymuje popyt konsumpcyjny, utrwalając wzrost tych kosztów. Pakiet wsparcia dla kredytobiorców – szczególnie zaś wakacje kredytowe, z których skorzystać będzie mógł każdy oraz zastąpienie w umowach kredytowych WIBOR-u innymi, niższymi w zamyśle stopami procentowymi – wpisuje się w taką politykę, choć tym razem zapłacić mają za to banki, a nie budżet państwa.
Czytaj więcej
Podczas konferencji prasowej premier Mateusz Morawiecki przedstawił trzy filary wsparcia osobom, które posiadają kredyt w złotych. W planach rządu jest też wymuszenie na bankach wzrostu oprocentowania depozytów.
Celem zaostrzania polityki pieniężnej jest ostatecznie schłodzenie popytu w gospodarce. Jeśli rząd będzie ten popyt wspierał, podwyżki stóp procentowych będą musiały być większe albo ich obniżki odsuną się w czasie. Tym, że rząd ciągnie gospodarkę w inną stronę niż bank centralny, tłumaczyć można oczekiwania inwestorów, że inflacji w Polsce nie uda się opanować tak szybko, jak na przykład w Czechach. W rezultacie rentowność długoterminowych obligacji skarbowych Polski jest dziś radykalnie wyższa niż u naszych południowych sąsiadów, choć bieżąca inflacja wyższa jest u nich. To z czasem będzie dla rządu oznaczało wyższe koszty obsługi długu i mniejsze zdolności do rozwiązywania rzeczywistych, a nie wyimaginowanych problemów społecznych.