Zaostrza się spór wokół szpitali: wczoraj rozmowy o tym, jak obliczać przyszłoroczny kontrakt, prowadzili przedstawiciele zbuntowanych szpitali klinicznych, Narodowego Funduszu Zdrowia i Ministerstwa Zdrowia. Do protestu włączają się też szpitale należące do marszałków województw.
– Mam nadzieję, że spór uda się załagodzić. Najpierw musimy ustalić, dlaczego szpitale stracą na przyszłorocznym kontrakcie – mówi Jakub Gołąb, rzecznik resortu zdrowia.
Dyrektorzy szpitali klinicznych tłumaczą, że winę za przewidywane straty ponosi NFZ. Co prawda, podniósł wartość punktów, w których wyceniane są wszystkie zabiegi medyczne, ale nieznacznie – zaledwie o kilka procent. Nie uwzględnił tego, że szpitale od dwóch lat wypłacają pracownikom wyższe pensje.
By uzyskać taki sam kontrakt jak w tym roku, szpitale musiałyby przyjąć znacznie więcej pacjentów. – U mnie byłoby to 15 proc. chorych więcej, w innych klinicznych szpitalach dziecięcych aż 25 proc. Nie mamy tyle sprzętu ani ludzi, by podołać tym wymogom – mówi „Rz” Sławomir Janus, dyrektor Instytutu Matki i Dziecka w WarszawieUrzędnicy odpowiadają, że przyczyna może być inna: szpitale kliniczne prowadzą najbardziej skomplikowane operacje, zatrudniają wysoko wykwalifikowaną kadrę. Dlatego wszystkie zabiegi są tu droższe niż np. w szpitalu powiatowym. – Być może powodem tak niekorzystnych wycen jest fakt, że zamiast przyjmować pacjentów tylko na najbardziej skomplikowane leczenie, leczą też prostsze przypadki. Ponoszą wyższe koszty prowadzenia szpitala, więc tracą – tłumaczy Jakub Gołąb. – To hipoteza, którą w toku rozmów musimy sprawdzić – dodaje.
Podział na szpitale, do których powinny trafiać przypadki skomplikowane, i na te wykonujące procedury standardowe działa w niektórych dziedzinach, np. w położnictwie.