Dwa miliony to liczba, która najczęściej pada, gdy mówimy o mieszkaniach na wynajem w Polsce – one należą głównie do osób fizycznych. A PRS, czyli rynek najmu instytucjonalnego, który od kilku lat się u nas rozwija, to jaki w tej chwili zasób?
Dzisiaj PRS to około 21 tys. wynajmowanych mieszkań, a także około 8 tys. lokali w budowie. Biorąc pod uwagę zapowiedzi najaktywniejszych graczy, rynek może w perspektywie końca dekady urosnąć do około 60 tys. mieszkań. Jest więc rzeczywiście dysproporcja między PRS a ofertą indywidualnych właścicieli mieszkań, jakkolwiek byśmy jej nie szacowali – można się spierać, czy to 2 mln, raczej ponad 1 mln, szczególnie że mówimy o tym, że PRS-y rozwijają się w głównych aglomeracjach, a nie w całej Polsce. Nie ma jednak wątpliwości, że nasycenie rynku najmu instytucjonalnego jest cały czas niewielkie.
Czy tempo rozwoju, które widzimy – 21 tys. wynajmowanych mieszkań w ciągu kilku lat – to tempo adekwatne, powolne?
Mówimy o budowie rynku od zera – pierwszy projekt PRS został oddany w Warszawie w marcu 2018 r. Zasób 21 tys. lokali po ponad siedmiu latach to z jednej strony stosunkowo niewiele, jak na potencjał i na to, ile mieszkań rocznie się w Polsce buduje. Z drugiej strony powtórzę – PRS to biznes budowany u nas absolutnie od zera i inwestorzy muszą zapukać do drzwi deweloperów i walczyć de facto o projekty z nabywcami detalicznymi. Przy normalnym rynku deweloperzy zawsze będą woleli sprzedawać mieszkania Kowalskim, bo tam realizują jednak wyższą marżę. Dziś większość projektów PRS powstaje w ramach wehikułów: z jednej strony mamy inwestorów z kapitałem zainteresowanych PRS, a z drugiej dewelopera, który też bywa udziałowcem w projekcie. Te platformy, które mają komponent deweloperski, cały czas rosną. Oczywiście, one też borykają się z wyzwaniami, jak każdy biznes deweloperski: przede wszystkim z dostępem do gruntów. Część inwestycji PRS powstaje na gruntach pod zabudowę usługową, co z punktu widzenia tego, że mieszkań w Polsce brakuje, jest istotne dla rynku.
Poza liczbą mieszkań rynek można scharakteryzować wartością – a to dziś już ponad 4 mld euro, czyli kilkanaście miliardów złotych – czyli niemało. Weźmy też pod uwagę, że ostatnich kilka lat to bardzo niestabilne otoczenie – od pandemii, przez wzrost stóp procentowych, po wybuch wojny na Ukrainie. Biorąc pod uwagę te czynniki, uważam że tempo rozwoju rynku jest bardzo dobre.
Na początku mieliśmy bardzo punktowe inwestycje – inwestor zamawiał jeden, dwa bloki. Z czasem pojawiły się platformy, które zainwestowały w spółki deweloperskie. Takich dużych graczy, mających więcej niż kilkaset lokali, jest teraz na rynku raptem kilku. Czy przewiduje pan, że napłyną kolejni zainteresowani wzięciem na siebie ryzyka deweloperskiego? Oczywiście na granicy stoją fundusze gotowe kupować działające portfele, ale to chyba jeszcze za wcześnie...
Kawa nie wyklucza herbaty: z jednej strony będzie następowała konsolidacja, ponieważ część platform, które dzisiaj budują, z definicji powstało po to, by zostały odsprzedane właśnie jako gotowy produkt inwestycyjny. Pod koniec zeszłego roku prowadzone były nawet zaawansowane negocjacje dotyczące jednej z platform, ale nie zakończyły się sukcesem. To nie oznacza, że w tym roku rozmowy nie będą prowadzone. Myślę, że jest bardzo duża szansa, że jedna lub dwie duże platformy zostaną kupione przez core’owy kapitał. Fundusze emerytalne, fundusze ubezpieczeniowe, absolutnie powinny być zainteresowane tego rodzaju aktywami. A takie transakcje z kolei pokażą, że PRS to rynek, gdzie na budowie skali można zarobić godziwe pieniądze, co zachęci inwestorów do angażowania się czy w pojedyncze projekty, czy rozwój platform.