Nie zawsze jednak bank informuje o wystawieniu BTE, czasem tę informację uzyskujemy właśnie od komornika.
W jakiej sytuacji upadłość konsumencka pomoże osobie, która nie radzi sobie ze spłatą rat za mieszkanie?
Po wypowiedzeniu umowy o kredyt hipoteczny najczęściej nie uratujemy mieszkania. Wtedy jak najszybciej należy wybrać drogę postępowania, bo licznik zadłużenia bije bardzo szybko.
Np. jeśli kwota kredytu jest znacznie niższa od wartości mieszkania, najlepiej sprzedać lokal z wolnej ręki, wtedy potrzebujemy od banku stosownego zaświadczenia o zadłużeniu.
W skrajnie innej sytuacji, kiedy kwota kredytu jest wyższa od wartości mieszkania, z pewnością trzeba się przymierzyć do upadłości konsumenckiej. Dlaczego? Bo po licytacji mieszkania, którą przeprowadzi komornik, zostaniemy z wielkim długiem na karku. Jeśli jednak mieszkanie sprzeda syndyk prowadzący naszą sprawę upadłości konsumenckiej, to wypłaci nam z kwoty sprzedaży pokaźną gotówkę na koszty przyszłego najmu. Może to być nawet 10 tysięcy lub 20 tysięcy złotych, w zależności od sytuacji rodzinnej dłużnika i jego miejsca zamieszkania.
Jest jeszcze trzecie rozwiązanie, które może się okazać najkorzystniejsze dla kredytobiorcy: to sprzedaż lokalu – za zgodą banku, ale przed złożeniem wniosku o upadłość. Potem dopiero można się zgłosić do sądu o uzyskanie statusu upadłego.
Jakie formalności czekają dłużnika hipotecznego, który chce ogłosić upadłość konsumencką na nowych zasadach?
Należy złożyć do odpowiedniego sądu poprawnie wypełniony wniosek wraz z opłatą 30 zł. Choć wydaje się to proste, w praktyce takie nie jest.
Złożenie wniosku byle jak spowoduje z pewnością wydłużenie procedury, co nie jest korzystne, jeśli ścigają nas komornicy i windykatorzy.
Równie ważne jest także, jakie sąd wyda orzeczenie: być może ustali nam plan spłaty na 300 zł miesięcznie, a być może na 2 tys. zł.
Przyjęcie założenia, że upadłość konsumencka należy się wnioskodawcy jak psu buda, jest bardzo złym podejściem do tak poważnej sprawy.
—gb
Opinia
Krzysztof Oppenheim
– W projekcie ministra gospodarki Janusza Piechocińskiego – prezentowanym na konferencji 28 stycznia – nie znalazłem żadnego pomysłu, który miałby pomóc frankowiczom.
Jak na zapowiadany w mediach wielki krok w kierunku rozwiązania problemu ze skokowym wzrostem kursu franka to zdecydowanie za mało. Była to raczej pogadanka. Bo przecież może kurs franka spadnie, więc po co robić cokolwiek?
Minister gospodarki powtórzył pomysły, które znamy, pakietu pomocowego przedstawionego 23 stycznia br. przez ZBP. Są to jednak tylko drobne korekty rat kredytów w CHF. W przypadku katastrofy, jaka spotkała frankowiczów, jest to jakby pudrowanie policzków osobie rozerwanej przez granat.
Nie widzę także w przedstawionych propozycjach żadnych rozwiązań na przyszłość. A jeśli taki skok waluty powtórzy się w tym roku jeszcze trzykrotnie? Musimy diametralnie zmienić podejście do sprawy. Bo co prawda przez ostatnie kilka lat frankowicze grzecznie płacili raty i nie robili rabanu z powodu wzrostu kursu franka (nawet o 70 proc.), ale to już się skończyło. Nie chcą, a często też już nie są w stanie płacić za frywolną akcję kilku banków, jaką było niekontrolowane rozkręcenie sprzedaży kredytów frankowych w latach 2007–2008, na zasadach sprzecznych z wiedzą i sztuką bankową.
Zatem absolutnie konieczne jest, aby przymierzyć się do pełnego przewalutowania kredytów frankowych na złotowe. Trzeba to zrobić w możliwie krótkim czasie. W swoim projekcie, który trafił do ministra finansów i zarządu ZBP 26 stycznia br., założyłem, że powinno to nastąpić do końca 2015 roku.
CV
Krzysztof Oppenheim – doradca finansowy, ekspert w dziedzinie kredytów hipotecznych, właściciel firmy Oppenheim Enterprise. Obecnie prezes firmy Nieruchomości Boża Krówka, specjalizującej się w sprzedaży przecenionych nieruchomości, zamianach mieszkań oraz w oddłużaniu osób, które wpadły w pułapkę kredytową. Wcześniej profesjonalny zawodnik brydża sportowego.