Panika związana z koronawirusem przybiera na sile, informacje o podejrzeniu zachorowania w kolejnych polskich miastach są szeroko komentowane. Jest się czego bać?
Sytuacja rozwija się dosyć dynamicznie, a liczba zgłoszonych na świecie przypadków i zgonów się zwiększa. Ale też typowe dla infekcji wirusowych jest to, że rozprzestrzeniają się po całym świecie, używając do tego ludzi. Mówimy tu o takich patogenach przekazywanych z człowieka na człowieka, jak to się dzieje w przypadku nowego koronawirusa. Ponieważ dziś przemieszczenie się z jednego krańca świata na drugi to kwestia kilku godzin, ryzyko jest większe. Jednak nie zapominajmy, że sytuacja jest pod kontrolą władz chińskich, które odcięły od świata kilkanaście miast, głównie tych, w których są lotniska.
A co z osobami, które przyjeżdżają do Polski z Chin? W internecie roi się od historii o „paniach, które właśnie wróciły z Chin i pojawiły się w szpitalu zakaźnym z objawami grypy, a lekarz je odesłał, bo nie miały gorączki".
Jeśli chodzi o Polskę, sytuacja jest stabilna, a u żadnej z osób, które przyleciały z Chin i od razu zostały skierowane na obserwację, nie rozwinęły się objawy sugerujące zakażenie nowym wirusem. Nie wydaje mi się prawdopodobne, by osoba wracająca z Chin, szczególnie z prowincji Wuhan, mogła zostać pominięta przez służby kontrolne i wymknąć się procedurze, zgodnie z którą powinna zostać poddana obserwacji w szpitalu zakaźnym.
To Facebook. Z kolei Twitter aż huczy, że wirus może być przenoszony wraz paczkami z AliExpress.