Rozmowa z Sinéad O'Connor

Sinéad O'Connor opowiada o Bogu, muzyce i karierze. Z artystką, która w niedzielę zaśpiewa w Warszawie, rozmawia Jacek Nizinkiewicz.

Aktualizacja: 26.07.2023 20:32 Publikacja: 26.10.2013 03:32

Sinéad O’Connor (1966). Wokalistka, kompozytorka i autorka tekstów. Nie chciała rozmawiać o pedofili

Sinéad O’Connor (1966). Wokalistka, kompozytorka i autorka tekstów. Nie chciała rozmawiać o pedofilii w Kościele – w proteście przeciw niej podarła kiedyś publicznie zdjęcie Jana Pawła II

Foto: AFP

Pani najnowsza płyta „How About I Be Me" brzmi bardzo świeżo i radośnie. Jest zupełnie inna od „Theology", ale również ma niewiele wspólnego z albumem reggae „Throw Down Your Arms". Skąd te muzyczne wolty?

Sinéad O'Connor:

To jest próba pójścia nieco dalej. Chciałam nagrać dwa uduchowione albumy, ale odmienne od siebie, jakimi są  właśnie „Theology" i „Throw Down Your Arms". Obie płyty mówią o sprawach najważniejszych, w tym o relacjach z Bogiem. Tym razem chciałam zrobić sobie przerwę od wzniosłych piosenek.

Na ostatniej płycie powróciła Sinéad O'Connor pełna złości i buntu?

Nie zgadzam się. Może w „Take off your shoes" i „Queen od Denmark" jest nieco złości, ale w pozostałych piosenkach jej nie znajduję. A w pozostałych piosenkach jest raczej intensywność i pasja. Czasem w życiu, gdy chce się być usłyszanym i dostrzeżonym,  trzeba powiedzieć coś głośniej i dosadniej. Ale moja muzyka pozbawiona jest agresji i negatywnych emocji. Na płycie, którą tworzę teraz, jest wiele romantycznych piosenek, niektóre z nich są bardzo poważne, inne zabawne, a jeszcze inne seksowne.

Sinéad O'Connor  i zabawne piosenki?

Tak, już czas, już czas (śmiech) na zabawne piosenki.

Chciałbym zapytać o pierwszy album „The Lion and the Cobra". Nagrała go pani, będąc bardzo młodą dziewczyną...

Tak, byłam wtedy w ciąży z moim pierwszym dzieckiem. On teraz ma 26 lat. Urodził się trzy tygodnie przed premierą.

Jak to możliwe, że tak młoda osoba nagrała tak dojrzały album?

Moja dojrzałość wzięła się z środowiska, w jakim dorastałam. Moje dzieciństwo przesiąknięte było przemocą. To spowodowało, że musiałam dorosnąć bardzo szybko.

Wielu uważa „The Lion and the Cobra"  za pani szczytowe osiągnięcie.

Nie wracam do płyt z przeszłości. Nie słucham ich. Czasem usłyszę je w radiu i to wszystko. Ale jestem dumna ze wszystkich moich albumów. Jedyną rzeczą, której nie lubię, jest to, że śpiewam na pierwszych płytach z amerykańskim akcentem, a nie moim własnym.

Osiągnęła pani międzynarodowy sukces bardzo szybko, bo już w wieku 20 lat. Sukces pani zaszkodził?

Chyba nie rozumiałam tego do końca. Byłam bardzo młoda, chciałam wyrazić w jakiś sposób to całe g..., które było w mojej głowie. Nie wiem, czy przykładałam do sukcesu jakąś wagę. Moją intencją było tworzenie muzyki.

Na drugiej płycie „I Do Not Want What I Haven't Got" jest pani największy przebój „Nothing compares 2 U" stworzony przez Prince'a. Nie ma pani dość śpiewania tej piosenki przez tyle lat?

Nie, bardzo ją lubię. Może kilka miesięcy temu miałam kilka takich dni, kiedy nie mogłam w niej znaleźć nic, z czym bym się identyfikowała. Muzyk jest trochę jak aktor, musi znaleźć sposób, żeby wyrazić to, o czym mówi piosenka. W Warszawie powinnam zaśpiewać „Nothing compares 2 U".

Kolejny album, bliższy jazzu „Am I Not Your Girl" był dużym zaskoczeniem dla wszystkich. Dlaczego zdecydowała się pani na tak bardzo niekomercyjny i trudny w odbiorze album, który nie miał szans na sukces komercyjny?

Nie chciałam takiego sukcesu. On czasem mi się trafia, ale nie zabiegam o triumfy i splendor. „Am I Not Your Girl" był dla mnie przełomowy. Stałam się już wówczas gwiazdą popu, ale nie byłam pewna, czy to jest właściwy kierunek. Potrzebowałam czasu, żeby pomyśleć. To była płyta, która dała mi czas na zastanowienie się, co dalej. Jestem z niej dumna. Niczego w swojej muzyce bym nie zmieniła.

Czy kiedykolwiek czuła się pani częścią pop sceny, tego marketingu muzycznego?

Myślę, że należałam w pewnym momencie do mainstreamowego świata, ale show-biznes szybko zdał sobie sprawę, że do niego nie pasuję. I tak jest po dziś dzień. Jestem daleka od sceny pop.

Prowokacja jest wpisana w pani image?

Nie. Jeśli prowokowaniem jest mówienie, tego, co myślę i nieukrywanie swoich poglądów, to proszę mnie nazywać prowokatorką. Nie jestem słodką gwiazdką pop. Mam swoje poglądy, które głoszę publicznie.

Czy miała pani kiedykolwiek wątpliwości, czy śpiewanie to jest to, co warto w życiu robić?

Czasami, niezbyt często, kiedy jestem bardzo zmęczona, nachodzą mnie wątpliwości. Ale kocham to, co robię, moją muzykę. Ten biznes jest bardzo stresujący. Musisz być bardzo zaangażowany, żeby z niego nie wypaść. Ja jestem artystką bardzo niejednoznaczną w swojej twórczości. Wytwórnie i menedżerowie nie wiedzą, czego spodziewać się po mojej kolejnej płycie. Artysta musi zaskakiwać świat. Samą siebie bardzo często zaskakuję.

Zaskoczeniem w pani karierze była płyta „Universal Mother".

Na początku lat 90. wielu artystów stworzyło najlepsze płyty całej dekady. Głosem pokolenia była Nirvana. Dobra muzyka królowała w stacjach radiowych i we wszystkich telewizjach muzycznych, łącznie z MTV. 1994 rok to nie był szczęśliwy czas dla nas. Umarł Kurt Cobain. W tym czasie bardzo identyfikowałam się z Kurtem i jego muzyką. My tak naprawdę byliśmy pierwszymi ludźmi, dziećmi lat 70., dorastających hipisów. Ich ideały rozbijały się o bruk również w naszym życiu.

Czy kiedykolwiek myślała pani  o samobójstwie?

Nie, nigdy.

Kolejną woltę przyniosła płyta „Gospel Oak" niosąca liryczne, akustyczne piosenki.

Bardzo lubię ten album i piosenki na nim zawarte, a w szczególności „This Is a Rebel Song". Lubię zmiany, szybko się nudzę.  Lubię próbować różnych rzeczy. Lubię wiele rodzajów muzyki, to byłoby nudne, gdybym zostawała przy jednym muzycznym stylu. Muszę się wyrażać na wiele sposobów.

Często współpracowała pani z twórcami muzyki elektronicznej, jak Massive Attack, Asian dub Foundation czy Moby.

Tych artystów nie można porównać ze sobą. Każdy z nich nagrał wiele ważnych płyt. To było dla mnie fantastyczne doświadczenie. Spełnieniem marzeń była współpraca z Massive Attack. Nigdy wcześniej nie byłam tak podekscytowana jak wtedy.

A który artysta wywarł na pani największe wrażenie?

Najważniejszy był dla mnie Bob Dylan, a ulubiony album to „Slow Train Coming". Zmienił moje życie, stworzył mnie jako człowieka i artystkę. Traktuję Dylana jak ojca, słucham jego utworów i traktuję je jako rady. John Lennon był dla mnie również ważny. Niesamowicie istotne były dla mnie płyty Sex Pistols. Kocham Boba Marleya. Teraz mam 46 lat i gdybym miała wymienić mojego ulubionego artystę, to byłby nim Van Morisson.

Jak pani wspomina Polskę przed kolejną wizytą w naszym kraju?

Bardzo lubię Polskę, jest to jedno z moich ulubionych miejsc. Ale nie znam jej zbyt dobrze, mimo że byłam tam wiele razy. Zwykle podczas wizyt z koncertami nie mam zbyt wiele czasu na zwiedzanie. Uwielbiam polską publiczność. Kiedy śpiewam utwory z płyty „Theology", publiczność śpiewa razem ze mną. To sprawia, że jestem szczęśliwa, bo to moja ulubiona płyta.

Może dlatego, że utwory z „Theology" brzmią jak modlitwy?

Mam wrażenie, że większość moich utworów ma formę modlitwy. Jest już niewiele krajów, w których ludzie nadal wierzą i kochają Boga. Religia, niestety, staje się coraz bardziej napiętnowana, a ludzie odwracają się od wiary, co szczególnie mnie boli, jako osobę wierzącą. Próbuje się szkodzić Kościołowi, który często sam sobie szkodzi. Cieszę się, że Polacy pozostają blisko Boga.

Do kogo zanosi pani modlitwy w swojej muzyce?

Do Ducha Świętego. Dorastałam w bardzo trudnym środowisku przepełnionym przemocą. Jednocześnie kraj, w którym mieszkałam, był bardzo religijny. Modliłam się do Boga, żeby pozwolił mi wydostać się z tej trudnej sytuacji. Pewnego dnia szłam z mamą ulicą i usłyszałam muzykę. Wzięłam to jako znak od Boga, odpowiedź na moje modlitwy. Byłam wtedy bardzo mała, miałam 6 lat. Pierwszą gitarę kupiła mi zakonnica.

Jaki jest pani stosunek do Boga i religii?

Coś, co do mnie przemawia w religii to Duch Święty. Tak nazwałabym Boga. Słowo Bóg jest nieograniczone. Każdy może inaczej nazywać swojego Boga. Niestety, religia spowodowała, że Bóg został nieco przyćmiony. W Duchu Świętym widzę wszystko, co związane jest z Bogiem.

Pani najnowsza płyta „How About I Be Me" brzmi bardzo świeżo i radośnie. Jest zupełnie inna od „Theology", ale również ma niewiele wspólnego z albumem reggae „Throw Down Your Arms". Skąd te muzyczne wolty?

Sinéad O'Connor:

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Muzyka popularna
David Gilmour otwiera listę przebojów w Wielkiej Brytanii, Pink Floyd bez szans
Muzyka popularna
Gwiazdy aren i klubów. Kto jesienią zagra w Polsce?
Muzyka popularna
Członkowie Radiohead spotkali się, by razem pograć. Czy coś z tego wyniknie?
Muzyka popularna
Warszawska Jesień. Przeszłość przenika do współczesnej muzyki
Muzyka popularna
10 mln chętnych, by zobaczyć Oasis. Rusza śledztwo w sprawie biletów