Płyta Alanis Morissette wywołuje dreszcze i łzy

„Flavors of Entanglement” jest osobisty i poetycki, zachował moc debiutu sprzed 13 lat

Publikacja: 02.06.2008 07:06

Alanis Morissette, Flavors of Entanglement

Alanis Morissette, Flavors of Entanglement

Foto: Rzeczpospolita

Wszystko zaczyna się od rytmu indyjskiej tabli. I od północnego czubka globu, z którego Morissette wyrusza w podróż do swojego gniazda w Kanadzie. „Jestem obywatelką planety” – śpiewa. Ten album dowodzi raczej, że jest obywatelką muzyki.

Nie potrzebowała paszportu, by przenieść się z rockowej rzeczywistości do transowych i klubowych rytmów.

Nowe piosenki stoją dokładnie na ich granicy. Album jest tak samo osobisty i poetycki jak wcześniejsze. Zachował moc zachwycającego debiutu sprzed 13 lat.

Jeśli nie śledziliście późniejszych losów Alanis, wróćcie do niej teraz. „Flavors of Entanglement” jest przeszywająca – wywołuje dreszcze i łzy. Z połączenia kompozycji i tekstów Morissette rodzą się utwory niespotykanie intensywne. Strach pomyśleć, jaka część tych emocji pochodzi z przeżyć artystki.

A przecież inaczej być nie może – takiego upodlenia i uwiązania, takiej tęsknoty i determinacji, by wyrwać się na wolność, nie można wymyślić. „Nie zaznasz szczęścia, dopóki nie ujrzysz mnie w kaftanie bezpieczeństwa!” – wykrzykuje w „Straitjacket” wściekła Alanis temu, kto chciał ją doprowadzić do obłędu. Jeszcze zrozpaczona, ale już wolna. Jej głos jest ostry i kąsa. Jego mrocznej barwie towarzyszą nie tylko mocne gitary, ale i bity pożyczone z disco i hip-hopu.

Jeszcze straszniej robi się w „Versions of Violence” – zło wisi w powietrzu, utwór jest lodowaty jak u Depeche Mode. Kiedy Alanis udaje się uciec z opresji, następuje cisza.

Odrodzona i drżąca ze strachu w „Not As We” stawia pierwsze samodzielne kroki, jej muzycznym oparciem jest tylko ściszone pianino.

Najpiękniejszy z utworów to „In Praise of The Vulnerable Man” – hołd złożony wrażliwemu mężczyźnie. Kobieta kłania mu się i dziękuje za odwagę, seksapil i czułość. Za to, że wpuścił ją do swojego świata. Ślubuje nie wykorzystywać go i nie oszukiwać. To za nim tak boleśnie zatęskni później w „Torch”. Wyliczy wszystkie minione przejawy jego obecności, ukoi żal wspomnieniami.

Zamykająca kołysanką „Incomplete” sama zaaplikuje sobie nadzieję. Od zawsze towarzyszy jej poczucie braku, niedopasowania. Ale wierzy, że pewnego dnia będzie zdrowa. I szczęśliwa jak kobiety świętujące 30. rocznicę ślubu.

Wszystko zaczyna się od rytmu indyjskiej tabli. I od północnego czubka globu, z którego Morissette wyrusza w podróż do swojego gniazda w Kanadzie. „Jestem obywatelką planety” – śpiewa. Ten album dowodzi raczej, że jest obywatelką muzyki.

Nie potrzebowała paszportu, by przenieść się z rockowej rzeczywistości do transowych i klubowych rytmów.

Pozostało jeszcze 86% artykułu
Kultura
Afera STOART: czy Ministerstwo Kultury zablokowało skierowanie sprawy do CBA?
Kultura
Cannes 2025. W izraelskim bombardowaniu zginęła bohaterka filmu o Gazie
Kultura
„Drogi do Jerozolimy”. Wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie
Kultura
Polska kultura na EXPO 2025 w Osace
Kultura
Ile czytamy i jak to robimy? Młodzi więcej, ale wciąż chętnie na papierze