Karnawał, dziś długi okres zabawy poprzedzający Wielki Post, był kiedyś tylko krótką przerwą w poszczeniu. Samo słowo znaczyło: pożegnaj mięso i było zapowiedzią postu. Nim jednak, jak na obrazie Bruegla Starszego, „Walka postu z karnawałem” wychudzony śledziowy król uzbrojony w wielką drewnianą łopatę do chleba wygrał walkę z grubasem dosiadającym beczułki, ludzie tańczyli, jedli i pili.
W tej zabawie bez ograniczeń odwróceniu ulegała hierarchia społeczna i normy obyczajowe. Już od XII wieku do lat 30. XX wieku istniał miejski zwyczaj oprowadzania ulicami miasta wołu, okazałego i udekorowanego kwiatami, wstążkami, a nawet pozłoconego. Do historii Francji przeszedł dwutonowy okaz: Dagobert z roku 1846, jako widomy znak potęgi cechu rzeźników. Korowód ludzi prowadzony przez byka był przyjmowany przez władze świeckie, a nawet wprowadzany do kościoła mimo obiekcji duchownych.
[srodtytul]Girlandy flaków[/srodtytul]
Namacalna potęga tego zwierzęcia pod każdą szerokością geograficzną pozwalała dostrzec w nim bosko-zwierzęcy rys. W końcu nawet naród wybrany nie oparł się pokusie złotego cielca.Odwiedzając Ateny, zajrzałem do olbrzymiej XIX-wiecznej jatki. Przyzwyczajony do mięsa-produktu jak porażony krążyłem wśród girland flaków, stosów serc, całych gór mięsa. W hali unosił się jego piżmowy słodki zapach. Właśnie tu, a nie na marmurowo martwym Akropolu, patrząc na odarte ze skóry zady wołowe, zrozumiałem, jak krwawa była religia starożytnych.
[srodtytul]Skok przez buhaja[/srodtytul]