5 maja 2012 mija 20 lat od pojawienia się na rynku gry Wolfenstein 3D. Fragment
tekstu z archiwum tygodnika Przekrój
Blazkowicz mundur miał wprawdzie amerykański, ale za to pochodzenie całkowicie polskie. Kto nie grał, może nie wiedzieć, ale z grubsza rzecz biorąc, główne zadanie Blazkowicza polegało na szerzeniu dobra poprzez eliminację zła.
Ponieważ zło przybierało postać licznych hitlerowców i owczarków niemieckich, jego eliminacja była żmudna i bardzo krwawa. Tak krwawa, że co bardziej wrażliwi kynolodzy zażądali usunięcia psów z gry i zastąpienia ich zmutowanymi szczurami. Strzelanie do hitlerowców nie budziło natomiast większych zastrzeżeń.
Ktoś może powiedzieć, że eliminacja zła za pomocą szerzenia dobra nie jest niczym oryginalnym w grach komputerowych. Pełna zgoda, ale metody eliminacji mogą być bardziej lub mniej wciągające. Te zastosowane w „Wolfenstein 3D" wciągały potwornie. Nic dziwnego, że Blazkowicz doczekał się mnóstwa naśladowców: anonimowego marine z serii „Doom", luzaka z „Duke'a Nukema 3D" czy samuraja z „Shadow Warrior". Dwaj ostatni mieli nad Blazkowiczem przewagę psychologiczną – umieli mówić.