Zachwycony dawną siedzibą Lubomirskich i Potockich w Łańcucie postanowił zorganizować tam Dni Muzyki Kameralnej. Tym samym, podobnie jak za czasów księżnej Izabelli z Czartoryskich Lubomirskiej, muzyka ponownie zagościła w sali balowej łańcuckiej rezydencji.
Łańcucka impreza ewoluowała przez lata: zmieniła swoją nazwę, zmieniała formułę, zmieniali się jej dyrektorzy. Ale festiwal przetrwał pół wieku i w tym roku z młodzieńczą werwą Rosjanki Yulianny Avdeevej, Amerykanina Camerona Carpentera i wielu innych artystów wkracza w drugie półwiecze.
Miejsce stosowne do smakowania muzyki
Ewa Cisowska, architekt wnętrz z Krosna, i Marian Burda, prezes Elektromontażu Rzeszów, należą do grona tych, którzy towarzyszą festiwalowi od wielu lat. Kiedy byli jeszcze uczniami szkół muzycznych, zwożono je wraz z innymi autobusami na imprezę do Łańcuta.
– Te Dni Muzyki Kameralnej odbywały się bez wielkiej oprawy, bez prowadzących, bez udziału władz, ale były to fantastyczne spotkania dobrych muzyków polskich, a później europejskich z prawdziwymi melomanami – wspomina Marian Burda.
A Ewa Cisowska dodaje: – Ten zamek, architektura i to otoczenie stwarzają wspaniałą ramę dla muzyki. Można to tylko porównać do pięknej zastawy ze starej porcelany miśnieńskiej, na której podaje się różne dania. Podaje się dania główne, ale też przystawki i desery. Chodzi o to, aby cała uczta była wspaniała i godna tej zastawy. I tak właśnie jest podczas festiwalu w Łańcucie – mówi.