Pandemia zniszczyła festiwale i koncerty, które wymuszają premiery płytowe. Choć młodsi wydawali po dwa albumy (Taylor Swift i nasi Quebonafide, Taco Hemingway), generalnie traciły agencje koncertowe i artyści, zaś coraz większe wpływy ze streamingu wzmacniały firmy inwestujące w nowe technologie dystrybucji. To z kolei pozwalało skupować prawa autorskie od zubożałych gwiazd.
Granie w sieci
Bohaterem transakcji roku był pierwszy pośród rockandrollowców laureat literackiej nagrody Nobla, czyli Bob Dylan. Zaskoczył wszystkich, gdy na początku pandemii opublikował „Mourder Most Foul", 17-minutowy poemat muzyczny, potem zaś świetny album „Rough and Rowdy Ways". Nie da się wykluczyć, że był to również ruch podbijający wartość sprzedaży praw do 600 songów koncernowi Universal Music Group.
Dla wszystkich idealistów wyprzedaż hipisowskich skarbów to skandal, dla wielu idol artystów niezależnych stał się Judaszem. Jednak inkasując zamiast 30 srebrników 400 mln dolarów, jest też świetnym biznesmenem. Sprzedał piosenki na szczycie hossy, zanim prezydent Joe Biden podniesie podatki od zysków kapitałowych.
Fiona Apple Fetch the bolt cutters CD, Epic/Clean Slate, 2020
Kupno hymnów Dylana to przejaw transferu wielkich pieniędzy z tradycyjnych rynków do internetu, który generuje globalnie 66 proc. wpływów ze sprzedaży nagrań. Wielkie zakupy podgrzał Goldman Sachs. Prognozuje, że w 2030 r. liczba użytkowników płatnego streamingu wyniesie 1 mld 150 mln, a wartość rynku muzycznego urośnie do 50 mld dolarów rocznie. Niemal 40 mld przypadnie na streaming. Również dlatego brytyjski Hipgnosis Songs Fund wydał ponad 1 mld dolarów na kupno praw do piosenek m.in. Stevie Nicks i Marka Ronsona. Planuje kolejne zakupy.