Mocne wejście na soulową scenę

Debiut Jennifer Hudson. Bajka o czarnoskórym Kopciuszku zaczęła się w 2004 r., gdy dziewczyna o potężnym głosie wystartowała w amerykańskim "Idolu". Dziś jest gwiazdą.

Publikacja: 18.11.2008 21:28

Jennifer Hudson

Jennifer Hudson

Foto: Sony BMG

Jennifer Hudson zrobiła w "Idolu" wrażenie, bo śpiewała jak Aretha Franklin z turbodoładowaniem, jednak odpadła w finale. Trzy lata później Hudson, córka kierowcy autobusów miejskich z Chicago, stała na scenie Kodak Theatre, piszcząc i płacząc ze szczęścia. W rękach trzymała statuetkę Oscara.

Grała w drugim planie, ale to ona, anie słynna Beyoncé, okazała się sensacją musicalu "Dreamgirls" inspirowanego karierą Diany Ross i The Supremes. Przed miesiącem od ebiutanckiej płycie "Jennifer Hudson" pisały z uznaniem najważniejsze amerykańskie tytuły. Teraz krążek ukazał się w Polsce.

W pierwszej chwili drażni nadmiarem sztucznych komputerowych dźwięków – w Europie renesans przeżywa akustyczne brzmienie. Ale Ameryka rządzi się własnymi modami i warto wziąć na nie poprawkę, by nie przegapić tego, co na płycie najcenniejsze. 27-letnia Hudson śpiewa jak zaprawiona dekadami doświadczeń diwa – nie boi się wyzwań, odważnie atakuje skomplikowane wokalizy. Wygrywa nie tylko dzięki sile głosu i technicznej sprawności, sprawia wrażenie piosenkarki prowadzonej przez niezwykłą intuicję – soul ma we krwi. Dlatego tak dobrze odnajduje się w różnych konwencjach: soczystych balladach, energicznych quasi-klubowych utworach oraz duetach – łagodnych, jak "What's Wrong" z T-Pain oraz tych przypominających drapieżną rywalizację, jak śpiewana z Fantasią "I'm His Only Woman".

Na ogół Hudson korzysta z mocy swego głosu rozważnie, ale w kilku momentach przebija się przez melodię jak taran, niepotrzebnie demonstrując siłę. Nadspodziewanie dobrze wypada natomiast w piosenkach takich jak "Pocketbook", gdzie frazuje w hiphopowym stylu, albo otwierającej "Spotlight", w której śpiewa lżej, jak na kompozycję pop przystało.

Na finał wychowana w kościele baptystycznym Hudson śpiewa hymn gospel "Jesus Promised Me a Home over There". Pokazuje więc, że odebrała tę samą muzyczną edukację, co mistrzynie soulu. Hudson wśród swych ideałów stawia Arethę Franklin i Whitney Houston, na razie tej pierwszej nie dorównuje finezją, tej drugiej – perfekcją śpiewu, ale zasługuje na kredyt zaufania. Na deser serwuje udaną próbkę disco "All Dressed in Love" i wreszcie filmowa "And I Am Telling You I'm Not Going", która dała jej światową sławę.

Prostolinijna i ujmująca Hudson nawet nie śniła o takiej karierze. Odbierając kolejne nagrody: Złoty Glob, Oscara i BAFTA, w pierwszej kolejności dziękowała mamie. Kilka tygodni temu, krótko po premierze albumu, matka i brat wokalistki zostali zamordowani. Rodzinna tragedia odsunęła muzykę w cień, ale płyta pozostanie dowodem wyjątkowego talentu i jednym z najlepszych soulowych debiutów ostatnich lat.

Jennifer Hudson zrobiła w "Idolu" wrażenie, bo śpiewała jak Aretha Franklin z turbodoładowaniem, jednak odpadła w finale. Trzy lata później Hudson, córka kierowcy autobusów miejskich z Chicago, stała na scenie Kodak Theatre, piszcząc i płacząc ze szczęścia. W rękach trzymała statuetkę Oscara.

Grała w drugim planie, ale to ona, anie słynna Beyoncé, okazała się sensacją musicalu "Dreamgirls" inspirowanego karierą Diany Ross i The Supremes. Przed miesiącem od ebiutanckiej płycie "Jennifer Hudson" pisały z uznaniem najważniejsze amerykańskie tytuły. Teraz krążek ukazał się w Polsce.

Kultura
Perły architektury przejdą modernizację
Kultura
Afera STOART: czy Ministerstwo Kultury zablokowało skierowanie sprawy do CBA?
Kultura
Cannes 2025. W izraelskim bombardowaniu zginęła bohaterka filmu o Gazie
Kultura
„Drogi do Jerozolimy”. Wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Kultura
Polska kultura na EXPO 2025 w Osace