Londyn Unit 24 Gallery - poszukiwania i sukces Polek

O tym jak ważna jest sztuka dla Polaków, Anglików i Amerykanów rozmawiamy z Katarzyną Morawską, założycielką i kuratorką galerii Unit 24 w Londynie

Publikacja: 30.09.2011 13:32

Wernisaż w galerii Unit 24; fot. Marek Borysewicz

Wernisaż w galerii Unit 24; fot. Marek Borysewicz

Foto: Unit 24

Kilka lat temu nieopodal Tate Gallery, założyła pani galerię na Great Guildford Street w Londynie. Wykorzystując  przestrzeń publiczną, zaadoptowała pani pralnię chemiczną dla sztuki współczesnej. Skąd taki pomysł na promocję artystów?

Zobacz galerię zdjęć


Katarzyna Morawska:

Unit 24 Gallery, założyłam pięć lat temu. Zajmowałam się wtedy wystrojem wnętrz. Dostałam zlecenie na aranżację przestrzeni, w której między innymi znajdowała się pralnia chemiczna. Przekonałam inwestora, żeby stworzyć tam galerię sztuki. Gdy przygotowywałam projekt miałam przed sobą wspaniałą przestrzeń wystawową i po prostu widziałam tam nie pralnię, ale miejsce dla sztuki. Koncept wypracowałyśmy wspólnie z Anią Cerelczak - filozofką i praktykującą fotografik.  Współpracujemy razem do dziś, wspólnie organizując wystawy i wernisaże.

Udało się. Galeria wkomponowała się w to miejsce znakomicie.  Mamy 150 metrów kwadratowych powierzchni wystawienniczej. Klienci pralni zatrzymują się żeby obejrzeć dzieła sztuki. Zyskałyśmy nowych obserwatorów. Ludzie często boją się wejść do galerii, boją pytać o coś  czego nie rozumieją. Tutaj przychodząc jakby przy okazji, zderzają się ze sztuką, oswajają się z nią. Wiem, że w tej przestrzeni czują się komfortowo.

Zobacz stronę galerii Unit 24

Dotychczas najbardziej popularnym miejscem prezentacji artystów są kawiarnie i restauracje, ale tam sztuka pełni rolę dekoracyjną. Obrazy i rzeźby prezentowane w takim miejscu jak nasze, są zaskoczeniem, zastanawiają. A taka jest też  rola sztuki, czyż nie? Pamiętam wycieczkę Japończyków, którzy pewnego dnia zaatakowali Unit24 swoimi aparatami fotograficznymi.

Na początku znajomi patrzyli na nas z niedowierzaniem, a jednak udało się. Galeria przyciąga coraz ciekawsze indywidualności. Oprócz wystaw organizujemy również spotkania dyskusyjne.  Wśród gości prowadzących  mieliśmy  takich ludzi jak np. Mark Lecke, który jest zwycięzcą najbardziej prestiżowej nagrody brytyjskiej Turner Prize.   Kiedyś, mam nadzieję, wykupimy pralnię, ale na razie się wspieramy z właścicielem i to pozwala nam na zupełnie  niezależną działalność.

Wyjeżdżała pani z Polski w latach osiemdziesiątych jako studentka prawa. Skąd taka zmiana zainteresowań?

Wychowałam się w domu, w którym sztuka zawsze była ważna. Mój ojciec kochał  muzykę i teatr. Do sztuki ciągnęło mnie zawsze nie znałam jednak swoich możliwości, gdy tylko przyjechałam do Londynu zapisałam się na warsztaty rysunku. Potem, rozpoczęłam studia na Middlesex University,  które później kontynuowałam w Royal College of Art na wydziale rzeźby.

W Polsce podobało mi się to, co robią inni artyści, ale uważałam, że nie potrafię  być twórcą. Dlatego zdecydowałam się na konkret - wybrałam prawo.

Moje rzeźby to metafory i poetyckie przeniesienia, często głębokie i przemyślane, ale swoje inspiracje czerpałam po prostu z codziennego życia i damskiej garderoby. Dlatego wśród moich prac pojawiły się suknie i inne damskie fatałaszki.

Tworząc swoją sztukę, pokazywałam w ten sposób kobiety, które zakładają mundurki, lubią skrywać swoją prawdziwą naturę i uwodzić. Rzeźbiłam płaszcze, sukienki, tworzyłam przedmioty, które umieszczałam w niecodziennym dla nich kontekście.

Jedna z moich rzeźb znajduje się w kolekcji National Maratime Museum w Greenwich w Londynie. Dziś nadal dużo rysuję, ale na poważną prace artysty mam co raz mniej czasu, niestety.

Co inspirowało studentów sztuki w tamtych latach, w okresie studiów?

W tym czasie na topie był Britart, czyli Young British Art, nurt ten tworzyła grupa artystów wśród których były takie nazwiska jak Damien Hirst, Sarah Lucas, Tracy Emin. Na wystawy dyplomowe przychodził Charles Saatchi, studenci marzyli o tym, żeby wybrał właśnie ich pracę. Gdy nie kupił nic, wystawa była kompletną klapą.Wielu artystów starało się tworzyć tak, żeby mu się przypodobać.  Było to trochę niebezpieczne, niektórzy w końcu zaczęli powielać innych.

Stałam trochę z boku, starałam się tworzyć to, co było bliskie mojemu sercu. Nie bez wpływu było moje doświadczenie wyniesione z Polski. Pamiętam czasy  kiedy większość młodych dziewczyn musiała używać na prawdę wielkiej kreatywności i wyobraźni żeby wyglądać oryginalnie. Chodziłam do warszawskiego Reja. Spotkałam tam wiele osób z fantazją. Pamiętam jak z koleżanką nosiłyśmy powyciągane sukienki. Białe tenisówki malowałam tuszem na czarno, żeby do nich pasowały. Lubiłam ciuchy. Może dlatego potem inspirowaly mnie części garderoby.

Podczas studiów w Londynie poznałam wielu ciekawych ludzi i za to jestem wdzięczna. Studia w Royal College of Art to była wielka nagroda i ciężka praca, ale do dziś wspominam pełne pasji dyskusje i  intelektualne spory wokół sztuki. Nasze przyjaźnie zawiązane w tym czasie, przetrwały do dziś. Większość moich przyjaciół nadal zajmuje się sztuką. To nie tylko praktykujący artyści, ale również kuratorzy i krytycy sztuki.

Jak teraz wygląda rynek sztuki w Anglii?

W Wielkiej Brytanii liczy się dialog. Artyści tworzą by  poruszać, odbiorcy chcą dyskutować o tym co widzą. Brakuje mi tego w Polsce. Może jestem tutaj zbyt krótko, ale nie zauważyłam, żeby toczył się dyskurs  o tym co prezentują  galerie.

Na Zachodzie otwierają się nowe rynki sztuki, to wynika z globalizacji. Jest zainteresowanie sztuką Wschodu i Ameryki Południowej. Są takie miejsca na świecie jak np. Iran czy Kuba gdzie mimo trudnych warunków ekonomicznych i politycznych artyści próbują poprzez swoją twórczość  walczyć z istniejącymi zakazami i reżimami, tworzyć przestrzeń wolności tak dla sztuki jak i ludzi. Takie miejsca zawsze fascynowały zarówno kuratorów sztuki jak i kolekcjonerów, którzy pragną posiadać w swych kolekcjach, dzieła często trudne do zdobycia.

Jak to wygląda w Polsce?

Polacy interesują się sztuką. O rozwiniętym rynku sztuki raczej nie możemy mówić, to dopiero początki. Jest tu kolosalna praca do zrobienia. Ludzie muszą osiągnąć odpowiedni poziom materialny, wtedy poszukują sztuki. To naturalny proces. W Warszawie podoba mi się atmosfera starej Pragi. Staje się ona tym, czym jest Kreuzberg dla Berlina, Montmartre dla Paryża, czy Brick Lane dla Londynu.

Gdy przyjechałam do Anglii,  Brick Lane kojarzyło mi się przede wszystkim z pakistańskimi sklepami z materiałami.  Czynsze nie były wysokie, zaczęli wprowadzać się tam artyści. Dzięki nim okolica stała się ciekawa, powstawały kawiarnie i galerie, życie. Nowa aura. Potem przyszli inwestorzy. Praga również z czasem może się przekształcić w miejsce ważne i prestiżowe. Teraz jest na pewno najbardziej wielokulturową częścią Warszawy. Wybrał ją mój znajomy Hiszpan, który prowadzi zajęcia ze sztuki dla mieszkających tam dzieci. Wprowadza się tam coraz więcej obcokrajowców.

Gdzie jest łatwiej prowadzić galerię w Polsce, czy w Londynie?

Prowadzenie galerii nie jest to łatwe ani w Polsce ani w Londynie. Włożyłyśmy z Anią Cerelczak mnóstwo własnej energii i pracy żeby Unit 24 Gallery mogla się rozwijać. Muszę przyznać, że między innymi dzięki Ani, która na stałe mieszka w Londynie, Galeria Unit24, mogła funkcjonować podczas moich częstych nieobecności.  Każda galeria, żeby właściwie działać  musi albo sprzedawać albo mieć fundusze na organizowanie wystaw i promocji. Ani jedno, ani drugie nie jest łatwe.  Rynek sztuki zawsze był i jest trudny.  Są też oczywiście osoby, które sztukę wspierają niezależnie, ponieważ się nią fascynują. Rola filantropa na świecie, szczególnie w Stanach Zjednoczonych w środowiskach artystycznych i filmowych, jest niezwykle ważna i wielu zamożnych ludzi angażuje się w taka działalność, dlatego, że jest to po prostu sposób na dzielenie się z innymi i wspieranie utalentowanych ludzi.

W Unit 24 artyści bywają różni. Pokazujemy zarówno sztukę dekoracyjną, jak i konceptualną.  Chcemy rozwinąć współpracę z młodymi projektantami i pokazywać również sztukę użytkową. Współpracujemy też z organizacjami, które prowadzą działalność charytatywną i w naszej Gallery organizują aukcje i wystawy, których dochody przeznaczone są na określone cele. Organizujemy wystawy tematyczne. W lipcu odbyła się wystawa Cats and Dogs. Nasi goście przychodzili na nią ze swoimi zwierzakami. Chcę, żeby w galerii była przyjazna atmosfera. Lubię, gdy artyści patrzą na świat z przymrużeniem oka, np. Francuz Serge Jupin tworzy zabawne stworki, które wyglądają jak roboty, mieszkający w Kalifornii Szkot Mark Benson, który pracuje jako dyrektor artystyczny u Davida Lyncha, tworzy zabawne sitodruki i sprawia, że ludzie się uśmiechają. Kevin Wayne, którego reprezentujemy posługuje się mistrzowsko groteską i jego angielskie poczucie humoru pojawia się nawet wtedy, gdy temat jego prac jest niezwykle poważny.

Mieszka pani w Londynie, rodzinnie związana jest pani z Los Angeles, tam pracuje mąż. Od dwóch miesięcy jest Polska, Warszawa. Czy łatwo to wszystko pogodzić. Rodzina, praca, twórczość?

Nie łatwo. Choć wolę przebywać w Europie, niż w Ameryce. Po trzech latach mieszkania w Los Angeles, udało się nam stworzyć rodzinny dom. Londyn to Unit 24. Fascynujące są dla mnie obserwacje obyczajowe. W Londynie na wystawę przychodzą ludzie, żeby podziwiać dzieła artystów. To się czuje, nie lansują siebie, przychodzą na spotkanie ze sztuką, to jest jak rytuał picia dobrej angielskiej herbaty. W Los Angeles panują inne zwyczaje. Sztuka jest ważna, ale ważniejszy jest kolekcjoner., delikatnie mówiąc. Przyznać jednak muszę, że spotkałam właśnie tam wielu wyjątkowych, nietuzinkowych  ludzi. Los Angeles, to przede wszystkim świat filmu, który jest mi bliski jako sztuka. Zaplecze światowego kina poznałam dzięki mężowi, który jako Supervisor of visual effect odkrył przede mną tajemnice twórczości współczesnego kina.

Wróćmy jednak do Unit24, które współpracuje z galeriami w Los Angeles, Chicago.  Ostatnio nawiązałyśmy kontakty z artystami w Barcelonie. Mamy nadzieję, ze jeszcze w tym roku dojdzie do skutku wspólnie zorganizowana wystawa. Chciałabym organizować wystawy w Berlinie i uważam, że polskie galerie powinny pokazywać prace obcokrajowców i wysyłać Polaków zagranicę. Sztuka korzysta z procesu globalizacji, zmienia się. Konieczna jest wymiana, doświadczeń kulturowych. Nie możemy koncentrować się tylko na sobie. Dla  przykładu mogę wspomnieć że w  Londynie, Unit 24  pokazywały prace  Michała Torzeckiego, Michała Zaborowskiego, Pawła Wociala i Anki Mierzejewskiej obok prac artystów ze Stanów, Holandii, Francji i Anglii.

Jaki artysta zagości w Unit 24 najbliższym czasie?

Ww październiku  pokażemy w Unit 24 projekt Amerykanina, Claytona Campbella, dyrektora artystycznego 18th Street Arts Center w Los Angeles. To amerykańska instytucja w europejskim stylu. Campbell zaprezentuje projekt zainspirowany wydarzeniami z 11 września. Od kilku lat robi zdjęcia osób, trzymających kartki z wyrazami, które kojarzą im się z atakiem na Word Trade Center. W ten sposób stworzył swoisty alfabet złożonych z takich słów jak paranoja, globalizacja, holokaust, rasizm, dyskryminacja i miłość. Projekt prezentowany był w Gdańsku w 2009 r. londyńska odsłona nawiązywać będzie również do ataku terrorystycznego, który wydarzył się w Londynie 7 lipca 2005 roku.

Campbell z entuzjazmem przyjechałby do Polski. Lubi dyskutować z ludźmi o tym  co robi. Chciałabym  móc zorganizować  takie spotkania. Marzę o tym, żeby w Warszawie dyskutowano o sztuce tak często jak w Londynie. Chcę promować artystów. To oczywiste.  Widzę i czuję w ludziach potencjał. Pamiętam, jak kiedyś ja potrzebowałam pomocy. Młodzi artyści muszą mieć kogoś, kto nie pozwoli im stracić zapału.

Plany na przyszłość, to przede wszystkim ogrom pracy i nowe wyzwania. Wolałabym na razie nie zdradzać tajemnic, ale mam nadzieję na długotrwałą współprace z Polską i polskimi organizacjami wspierającymi sztukę i kulturę.

Mam wrażenie, że ostatni Kongres Kultury we Wrocławiu był ważną refleksją nad rolą i znaczeniem kultury i sztuki w życiu narodów. Podpisuję się pod tym dwoma rękoma.

Zobacz stronę galerii Unit 24

Kilka lat temu nieopodal Tate Gallery, założyła pani galerię na Great Guildford Street w Londynie. Wykorzystując  przestrzeń publiczną, zaadoptowała pani pralnię chemiczną dla sztuki współczesnej. Skąd taki pomysł na promocję artystów?

Zobacz galerię zdjęć

Pozostało jeszcze 98% artykułu
Kultura
Afera STOART: czy Ministerstwo Kultury zablokowało skierowanie sprawy do CBA?
Kultura
Cannes 2025. W izraelskim bombardowaniu zginęła bohaterka filmu o Gazie
Kultura
„Drogi do Jerozolimy”. Wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie
Kultura
Polska kultura na EXPO 2025 w Osace
Kultura
Ile czytamy i jak to robimy? Młodzi więcej, ale wciąż chętnie na papierze