- Nie sądzę, byśmy mieli wszystkie siły, którymi chcielibyśmy wesprzeć Izrael, gdyby doszło do bezpośredniej wojny między nimi a Iranem — powiedział agencji Reutera Michael Mulroy, były zastępca sekretarza obrony ds. Bliskiego Wschodu w administracji Donalda Trumpa.
Władze w Teheranie przekazały, że nie planują odwetu za piątkowy atak Izraela, ale ostatnie naloty przeprowadzone przez obie strony wzbudziły obawy o nieprzewidywalną wojną w regionie, której Stany Zjednoczone starały się zapobiec.
W ciągu kilku miesięcy od ataku bojowników Hamasu na Izrael, który zapoczątkował wojnę w Strefie Gazy i wywołał niepokoje na całym Bliskim Wschodzie, Stany Zjednoczone wysłały tysiące amerykańskich żołnierzy do regionu, w którym przez lata obecność USA stale malała.
Wielu z tych żołnierzy rozmieszczanych jest tylko tymczasowo. Amerykańska strategia opierania się na siłach szybkiego reagowania może zostać przetestowana teraz, gdy Iran i Izrael otwarcie przeprowadzają ataki.
Wojna na Bliskim Wschodzie? USA zmieniają strategię
- Dla amerykańskiego wojska oznacza to, że musimy zrewidować koncepcję tego, jakie są niezbędne, zrównoważone zdolności (wojskowe), które musimy utrzymać w regionie — powiedział Joseph Votel, emerytowany generał armii USA, który dowodził wojskiem na Bliskim Wschodzie.