- Wyobrażacie sobie, co by znaczyło dla Moskwy ogłoszenie alarmu przeciwlotniczego? Zniszczenie prestiżu Putina, (ministra obrony) Szojgu, (szefa sztabu generalnego) Gierasimowa. Dlatego oni nie decydują się na to, ale myślę, że to tylko kwestia czasu – wyjaśniał generał i były zastępca szefa sztabu ukraińskiej armii Ihor Romanenko, dlaczego w Kijowie ogłaszany jest zawsze alarm przeciwlotniczy, a w Moskwie nigdy.
Od 24 czerwca do 1 sierpnia Ukraińcy trzykrotnie już atakowali rosyjską stolicę. Pierwszy raz drony uderzyły w centrum miasta w budynki należące do rosyjskiego ministerstwa obrony. Dwa następne ataki skierowano na wieżowce w tzw. Moskwa City, leżące na północnym zachodzie miasta. Znajdują się w nich zarówno ministerstwa, jak i siedziby koncernów oraz dużych firm, a także apartamenty mieszkalne.
„Moskwa w przyspieszonym tempie przywyka do normalnej wojny” – napisał w Twitterze doradca ukraińskiego prezydenta Mychajło Podolak.
Moskwa nie ogłasza alarmu, by nie psuć prezydentowi nastroju
Ale rosyjskie władze nie nagłaśniają tych ataków. W niedzielę ogólno rosyjskie telewizje ani słowem nie zająknęły się o pierwszym uderzeniu na Moskwa City, choć zdemolowane zostały biura ministerstwa cyfryzacji. W tym dniu było święto rosyjskiej floty, prezydent Władimir Putin przyjmował paradę okrętów w Petersburgu i propagandyści postanowili nie psuć mu święta. On sam też się o to postarał i w przemówieniu do marynarzy nie powiedział ani słowa o zatopieniu okrętu flagowego Floty Czarnomorskiej, krążownika Moskwa, ani innych jednostek tej floty.
W drugim ataku na Moskwa City dron trafił ten sam budynek, ale teraz zniszczone zostały biura ministerstwa rozwoju gospodarczego. Rosyjskie ministerstwo obrony poinformowało jednak, że nadlatujący pocisk został „zagłuszony środkami walki radioelektronicznej”. Zazwyczaj polega to na odcięciu sygnału GPS pozwalającego kierować się do celu, po czym następuje wymuszone lądowanie. Ale wojskowi nie wyjaśnili, jak to się stało, że dwukrotnie uderzyły one w wieżowiec.