Michał Szułdrzyński: A co, jeśli skan tęczówki wpadnie w oko przestępcom?

Popularne powiedzenie w świecie technologii mówi, że dane to ropa naftowa XXI wieku. Zastanówmy się więc dwa razy, nim przekażemy komuś tak wrażliwe informacje, jak skan tęczówki oka. To też pole do popisu dla państwowych regulacji.

Publikacja: 18.09.2024 04:30

Michał Szułdrzyński: A co, jeśli skan tęczówki wpadnie w oko przestępcom?

Foto: AdobeStock

Kilka lat temu w Stanach Zjednoczonych zapanowała ciekawa moda. W kraju, w którym mieszkają potomkowie migrantów z niemal wszystkich zakątków globu, wielką popularność zdobyły firmy genealogiczne, które na podstawie przesłanego materiału genetycznego informowały swych klientów, skąd pochodzili ich przodkowie. Komunikat brzmiał na przykład: masz połowę krwi włoskiej, ćwierć irlandzkiej i ćwierć środkowoeuropejskich Żydów. Dzięki upowszechnieniu technologii badań DNA koszt takiej „zabawy” był niewielki, zaś masy ludzi wzruszały się, odnajdując swoje pochodzenie, o którym niekiedy nie miały zielonego pojęcia. Szybko jednak się okazało, że to wcale nie jest niewinna zabawa. Amerykańskie organy ścigania nagle zaczęły zatrzymywać poszukiwanych od dawna sprawców brutalnych przestępstw, po których ślad urwał się lata temu. Choć firmy genealogiczne zapewniały, że gwarantują prywatność swym klientom, w kilku przypadkach to właśnie dobrowolnie wysłany do badań test DNA pozwolił służbom ująć przestępcę. 

Ile naprawdę wart jest skan tęczówki oka

Ta historia nasuwa się sama, gdy czytamy doniesienie o kolejnej rewolucyjnej technologii, cyfrowym paszporcie, który będzie uwiarygadniał użytkowników w sieci, potwierdzając, że są ludźmi, a nie botami. W przypadku kilku serwisów takie uwierzytelnienie już jest wymagane. Certyfikat zdobyć bardzo łatwo, wystarczy tylko wysłać skan tęczówki oka.

Sęk w tym, że to nie „tylko” wysłanie skanu tęczówki oka, ale „aż”. Obraz ludzkiego oka jest bowiem coraz częściej używaną metodą biometrycznej identyfikacji człowieka – obok próbek głosu. Oddawanie go komuś, nawet w dobrej wierze, to jednak ryzyko. Doświadczenie uczy bowiem, że nie ma danych, których nie dałoby się wykraść, zainfekować itp. Jeśli skany czyichś tęczówek trafią w niepowołane ręce, może się to skończyć np. kradzieżą tożsamości. Ktoś powie: „Ale przecież już dziś dajemy odciski palców państwu przy wyrabianiu dowodu osobistego i paszportu”. Owszem, ale to dlatego, że mamy zaufanie do państwa, które powinno mieć najlepsze systemy bezpieczeństwa.

To państwo musi regulować los najbardziej wrażliwych danych

Już dawno temu ktoś słusznie zauważył, że dane są ropą naftową XXI wieku. Mnóstwo podmiotów zbiera dane na nasz temat, zbiera jak okruszki chleba cząstki informacji. Czas, w którym żyjemy, psycholog Shoshana Zuboff nazwała erą kapitalizmu inwigilacji. Na szczęście dobrze dziś rozumiemy, jaką moc mają wielkie zbiory danych. I na ryzyka związane z rozwojem technologii reagujemy bez zbędnej zwłoki 

Czytaj więcej

Shoshana Zuboff: Kapitalizm nadzoru żeruje na ludzkiej naturze

Przed wykorzystywaniem naszych własnych danych przeciwko nam samym muszą bronić nas instytucje państwa i organy regulacyjne. Wyśmiewane kiedyś przez licznych krytyków RODO i inne unijne regulacje okazały się dobrym narzędziem do zmieniania asymetrii między indywidualnymi użytkownikami a potęgami cyfrowymi, które zbierają kolosalne ilości danych o swoich użytkownikach. Dziś nie można w Unii Europejskiej na przykład legalnie handlować danymi medycznymi pozyskanymi przy okazji innej działalności. I to właśnie od państwa i urzędów regulacyjnych powinniśmy oczekiwać dziś uregulowania zasad, na podstawie których będziemy dzielić się tak wrażliwą informacją, jak skan tęczówki oka.

Kilka lat temu w Stanach Zjednoczonych zapanowała ciekawa moda. W kraju, w którym mieszkają potomkowie migrantów z niemal wszystkich zakątków globu, wielką popularność zdobyły firmy genealogiczne, które na podstawie przesłanego materiału genetycznego informowały swych klientów, skąd pochodzili ich przodkowie. Komunikat brzmiał na przykład: masz połowę krwi włoskiej, ćwierć irlandzkiej i ćwierć środkowoeuropejskich Żydów. Dzięki upowszechnieniu technologii badań DNA koszt takiej „zabawy” był niewielki, zaś masy ludzi wzruszały się, odnajdując swoje pochodzenie, o którym niekiedy nie miały zielonego pojęcia. Szybko jednak się okazało, że to wcale nie jest niewinna zabawa. Amerykańskie organy ścigania nagle zaczęły zatrzymywać poszukiwanych od dawna sprawców brutalnych przestępstw, po których ślad urwał się lata temu. Choć firmy genealogiczne zapewniały, że gwarantują prywatność swym klientom, w kilku przypadkach to właśnie dobrowolnie wysłany do badań test DNA pozwolił służbom ująć przestępcę. 

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Komentarze
Michał Płociński: Donald Tusk może gorzko pożałować swojego uspokajania ws. powodzi
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Komisja bez politycznej mocy. Nie rząd, lecz znowu sekretariat Europy
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Wypadek na Trasie Łazienkowskiej, wypadek na A1, czyli zgubne skutki „trybu Boga”
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Powódź 2024. Fundusz Sprawiedliwości i wozy strażackie, czyli czego nie rozumie Suwerenna Polska
Materiał Promocyjny
Transformacja napędzana biomasą
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Ameryka przestaje mówić o integralności terytorialnej Ukrainy