Przy takich wynikach ugrupowanie prezydenta, liberalne Renaissance wypada nie tyle słabo, co dramatycznie. Z 14,7 proc. głosów nie uzyskuje nawet połowy tego, co największa siła opozycyjna kraju. – Jesteśmy gotowi do rządzenia – zapowiedziała w wieczór wyborczy Le Pen.
Wybory do Parlamentu Europejskiego we Francji: Stracone trzy ostatnie lata kadencji Macrona
Tyle że te wyniki nie oddają faktycznych nastrojów w kraju. Na to przynajmniej liczy Macron. Wybory do europarlamentu, podobnie jak w wielu innych krajach Unii, są traktowane we Francji jako sposób na pokazanie swojej frustracji bez ryzyka, że zmieni to kierunek polityczny kraju. Francuzi wiedzą, że nie niosą one ze sobą zbyt poważnych konsekwencji. Prezydent ma więc nadzieję, że gdy przyjdzie do głosowania nad składem Zgromadzenia Narodowego, wielu wyborców Le Pen przestraszy się i albo pozostanie w domu, albo odda głos na ugrupowania bardziej umiarkowane.
Podobny ruch ze strony Jacquesa Chiraca w 1997 roku skończył się dla gaullistowskiego prezydenta tragicznie: na własną prośbę skazał się na kohabitację z lewicowym premierem
Właśnie po to Emmanuel Macron zdecydował się na przedwczesne rozwiązanie parlamentu. Gdyby pogodził się z retoryką Le Pen i lidera Zjednoczenie Narodowego w eurowyborach Jordana Bardelli, że Francuzi właśnie pokazali, iż są gotowi oddać los kraju w ręce skrajnej prawicy, to okazałoby się, że trzy lata, jakie Macronowi pozostały do końca kadencji, byłyby dla niego okresem straconym. Prezydent, który po wyborach w 2022 roku i tak już nie miał większości w parlamencie, w ogóle straciłyby możliwość inicjatywy politycznej. Więcej: bilans jego rządów zostałby trwale przykryty sukcesem Le Pen.
Dlaczego Macron w zasadzie nie miał wyboru
Strategia Macrona pozostaje jednak bardzo ryzykowna. Prezydent ma możliwość przedwczesnego rozwiązania parlamentu zgodnie z artykułem 12. konstytucji. Kolejni francuscy przywódcy, poczynając od generała De Gaulle’a, sięgali po ten instrument wielokrotnie, aby odblokować scenę polityczną, gdy ta była sparaliżowana. Zrobił to po wygranych wyborach prezydenckich w 1981 roku socjalista François Mitterrand, uzyskując zdecydowaną większość dla lewicy w Zgromadzeniu Narodowym. Jednak podobny ruch ze strony Jacquesa Chiraca w 1997 roku skończył się dla gaullistowskiego prezydenta tragicznie: na własną prośbę skazał się na kohabitację z lewicowym premierem.
Macron tak naprawdę wyboru jednak nie ma. Musi już teraz zainicjować dynamikę polityczną, która zapobiegnie fundamentalnemu zagrożeniu dla kraju: przejęciu przez Le Pen Pałacu Elizejskiego w 2027 roku. Byłby to nie tylko koniec Unii, jaką znamy, ale też oznaczałoby to, że Emmanuel Macron przejdzie do historii nie jako wielki reformator, ale tragiczny prezydent, który doprowadzić do śmierci V Republiki i rewanżu środowisk wywodzących się z kolaborującego z Hitlerem reżimem Petaina. Zapewne przy okazji przedterminowych wyborów Macron będzie chciał więc wylansować tego, kto ma być jego następcą: być może byłego premiera Edouarda Philippe’a, być może obecnego szefa rządu Gabriela Attala, a być może ministra spraw wewnętrznych Géralda Darmanina.