– Najsilniejszy jest ten, kto patrzy na sytuację, myśli o ludziach, ma odwagę białej flagi i negocjuje — mówi papież Franciszek, choć równie dobrze mógłby to powiedzieć rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow. Wszak Rosja od dawna mówi, że jest gotowa na negocjacje – wystarczy, że Ukraina zrzeknie się 20 proc. swojego terytorium, zrezygnuje z suwerenności i będziemy mogli wrócić do kupowania taniej rosyjskiej ropy i gazu. Oczywiście, aż do czasu, gdy Rosja odbuduje swoją armię i uzna, że jej bezpieczeństwu zagraża kolejny europejski kraj – może Mołdawia, może Estonia, a może Polska. Od dawna wiadomo bowiem, że państwa naszej części Europy samym faktem, że nie chcą podporządkować się Rosji, zagrażają dobremu samopoczuciu Rosjan.
Papież Franciszek mówi o „białej fladze” i abstrahuje od kontekstu wojny Rosji z Ukrainą
Apele papieża Franciszka abstrahują całkowicie od tego kontekstu. Gdyby rozpatrywać je poza nim, byłyby zrozumiałe – trudno aby głowa Kościoła, który opiera się na nauce głoszącej, by kochać nieprzyjaciół i nadstawiać drugi policzek, była rzecznikiem wojny. Chęć papieża, by ustał rozlew krwi i zamilkły działa, jest całkowicie zrozumiała. Ale pokój pokojowi nierówny. Ten, do którego wzywa Franciszek, nie będzie pokojem, lecz zawieszeniem broni przed kolejną wojną.
Czytaj więcej
Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski odniósł się do wypowiedzi papieża Franciszka, któr...
Być może z perspektywy papieża pochodzącego z dalekiej Argentyny sprawa wygląda inaczej. Ameryce Południowej nigdy nie zagrażała ani carska Rosja, ani ZSRR, ani najnowsze wcielenie rosyjskiego imperializmu – czyli Rosja Władimira Putina. Podobnie jest zresztą z państwami Afryki czy południowej Azji, które nigdy nie poczuły, jak mocno potrafi obejmować niedźwiedź z północy. Dlatego wiele z tych państw patrzy na toczącą się w Ukrainie wojnę inaczej niż my – uznają ją za konflikt regionalny, którego szybkie zakończenie, niezależnie od tego, jakie będzie, uspokoi globalną sytuację, co z ich punktu widzenia może być najważniejsze.