Mateusz Morawiecki w rozmowie z „Faktem” deklaruje, że będzie szukał poparcia dla swojego rządu, w którego stworzenie wierzą w Polsce, w optymistycznym wariancie, dwie osoby – czyli powierzający misję stworzenia tego rządu prezydent i przyjmujący misję premier. A gdzie Morawiecki zamierza szukać tej większości? Okazuje się, że premier uśmiecha się do polityków Trzeciej Drogi i Konfederacji.
Problem z projektem premiera polega na tym, że zdolność koalicyjną trzeba zacząć budować przed wyborami, a nie miesiąc po nich
Rząd ludowo-narodowy Mateusza Morawieckiego? To mogłoby mieć sens, ale...
I taka koncepcja ma sens. Można sobie bowiem wyobrazić rząd ludowo-narodowy tworzony przez tercet PiS, PSL, Konfederacja (zwłaszcza ta jej część tworzona przez Ruch Narodowy). Filarem takiej koalicji mogłyby być konserwatywne wartości, pewna doza eurosceptycyzmu (albo chociaż euroostrożności) i sprzeciw wobec rewolucji kulturowej. To pewnie wystarczyłoby, by sklecić rząd. Problem z projektem premiera polega na tym, że zdolność koalicyjną trzeba zacząć budować przed wyborami, a nie miesiąc po nich. Zwłaszcza gdy wcześniej robiło się wszystko, co tylko można, by potencjalnych koalicjantów zepchnąć pod próg wyborczy.
Czytaj więcej
- Na PiS w tych wyborach zagłosowało 7,6 mln osób. To o 1 mln więcej niż na Platformę oraz prawie 2 mln więcej niż osiem lat temu - mówił w rozmowie z "Faktem" premier Mateusz Morawiecki.
Jeśli bowiem chodzi o Konfederację, PiS miał strategię dwojaką. Albo udawał, że ugrupowanie to nie istnieje – vide TVP, w której, jak zauważył Krzysztof Bosak, dopiero w czasie debaty na tydzień przed wyborami widzowie mogli zobaczyć na własne oczy polityka tej formacji. Albo Konfederację atakował – wystarczy przypomnieć, że wicemarszałek Sejmu z PiS, Małgorzata Gosiewska pytała Grzegorza Brauna, czy „modli się jeszcze po polsku, czy już po rosyjsku”. No nie są to mocne fundamenty pod koalicję rządową, nawet w realiach polskiej polityki, w której niewiele budzi zdziwienie.