Muszę w tym felietonie zrobić dwie rzeczy, których staram się z zasady wystrzegać. Na początek powtórzę tezę nienową, przeciwnie, powtarzaną od z góra stu lat: polska polityka, zwłaszcza zagraniczna, cierpi na chroniczne zdziecinnienie. Jeśli coś się w tej kwestii zmienia, co uzasadniałoby powtórzenie frazy Stanisława Brzozowskiego o Polsce zdziecinniałej, to raczej na gorsze. Ostatnie lata to wręcz gwałtowne cofanie się w rozwoju. Z nieco naiwnego i buntującego się przeciw całemu światu nastolatka, weszliśmy w etap niemowlęctwa.
Jarosław Kaczyński zachłyśnięty „humanitarnym mocarstwem”
Doskonałym obrazem tej tendencji jest prezydent Andrzej Duda, sprawiający wrażenie jakby zwieńczeniem jego dyplomatycznych zabiegów miało być dostanie się w objęcia Wołodymyra Zełeńskiego. Motto tej prezydentury zdaje się brzmieć już nie „wstajemy z kolan”, ale „niech mnie ktoś przytuli”.
Czytaj więcej
Ukraiński ruch niepodległościowy już długo przed wojną był zainfekowany modnym wtedy nacjonalizme...
Wiąże się to z równie starą i pogłębiającą się z biegiem czasu tendencją – faktem, że naszą polityką sterują zakulisowo kompleksy. Psychologizowania polityki oraz sprowadzania złożonych, zewnętrznych procesów do tego co siedzi w głowach polityków nie lubię prawie równie mocno co odgrzewania starych tez. Ale w tym przypadku po prostu nie da się inaczej. Politykę robią w końcu ludzie. Ich lęki i pragnienia odgrywają w niej swoją rolę, zwłaszcza w chwilach trudnych czy przełomowych.