Jak podał w środę GUS, sprzedaż detaliczna wzrosła w listopadzie realnie (czyli w cenach stałych) o 1,6 proc. rok do roku, po zwyżce o 0,7 proc. w październiku. Ten ostatni wynik był najsłabszy od lutego 2021 r., gdy handel paraliżowały jeszcze antyepidemiczne restrykcje. Ekonomiści spodziewali się zaś, że listopad był w handlu jeszcze słabszy. Wszystko przez wysoką inflację, która zmniejsza siłę nabywczą dochodów gospodarstw domowych, a do tego powoduje niepewność i psuje nastroje konsumentów.
Ankietowani przez „Rzeczpospolitą” ekonomiści przeciętnie szacowali, że w listopadzie sprzedaż detaliczna wzrosła realnie o 0,3 proc. rok do roku. Tylko jeden z 22 uczestników tej ankiety spodziewał się wyniku wyższego niż ogłoszony przez GUS.
Czytaj więcej
Spowolnienie gospodarcze jak dotąd na rynku pracy jest ledwie zauważalne. Ale wzrost płac i tak nie dotrzymuje kroku inflacji.
Patrząc w szerszym kontekście, listopadowy wynik wpisuje się w scenariusz stagnacji wydatków konsumpcyjnych. Sprzedaż w ujęciu rok do roku wspiera od lutego znaczący wzrost populacji Polski związany z napływem uchodźców z Ukrainy. Bez tego efektu prawdopodobnie mielibyśmy już do czynienia ze spadkiem wydatków. Natomiast w samym listopadzie ruch w sklepach był wyraźnie wyższy. Sprzedaż oczyszczona z wpływu czynników sezonowych wzrosła o 2 proc. w stosunku do października. To najlepszy wynik od stycznia.
W listopadzie do takich wyraźnych zwyżek sprzedaży dochodziło w ostatnich latach często. To efekt czarnego piątku, czyli okresu promocji z końca tego miesiąca. Jego popularność wśród konsumentów w Polsce systematycznie rośnie, a część wydatków przedświątecznych przesuwa się z grudnia właśnie na listopad.