Wstydliwa czołówka
W Unii Europejskiej dba się o certyfikaty dotyczące zdrowia, bezpieczeństwa, ochrony środowiska. Niestety własność intelektualna nie jest tak dobrze chroniona. Dlatego coraz więcej firm samodzielnie wprowadza tzw. certyfikaty sprzedaży. Każdy produkt kupiony przez klienta w autoryzowanym salonie czy sklepie, zostaje wprowadzony do systemu, a klient - oprócz paragonu - otrzymuje certyfikat oryginalności.
- Na rynku pojawiło się mnóstwo podróbek, nieautoryzowanych punktów sprzedaży, szarych stref, klienci byli oszukiwani, zgłaszali to do nas i musieliśmy zareagować - mówi Justyna Adach z Obag Polska.- Dlatego centrala razem z naszym polskim oddziałem podjęła decyzję, że każdy produkt wprowadzany do legalnego obrotu w Polsce ma być poświadczony certyfikatem oryginalności. Ma to na celu przede wszystkim zabezpieczenie interesów naszych klientek. Klientka, która kupiła produkt w nieautoryzowanym miejscu, nie ma żadnych praw, nie ma prawa zwrotu, reklamacji. I zwykle nawet o tym nie wie, bo przecież często dostaje paragon, jak w przypadku tego dyskontu. Tyle że nic nie może z nim zrobić. A poczucie bezpieczeństwa i wyjątkowości naszych klientek jest dla nas najważniejsze. Dlatego wprowadziliśmy certyfikaty oryginalności, które dołączamy do kupionych u nas produktów. To swoista gwarancja, że produkt jest oryginalny i został kupiony z oryginalnego źródła. Dokument jest poświadczeniem cyfrowego numeru certyfikatu, który znajduje się w naszej bazie. Na podstawie naszego certyfikatu w każdej chwili możemy zweryfikować, gdzie ten produkt był kupiony, kiedy, w którym salonie, czy też w sklepie internetowym - historia zakupu, przypisana do numeru certyfikatu, a nie do nazwiska.
W tym roku pojawił się raport EUIPO (European Union Intellectual Property Office) czyli instytucji, która z ramienia Unii Europejskiej zajmuje się zarządzaniem prawami związanymi ze znakami towarowymi i wzorami UE. W latach 2012-2016 urząd badał 11 kluczowych sektorów unijnej gospodarki pod kątem ochrony własności intelektualnej. Liczby były zatrważające. Starty z powodu podrabiania i wprowadzania podróbek na rynek wyniosły 55 982 milionów euro (w Polsce 2195 milionów, czyli wspomniane 9, 5 mld złotych rocznie). Polski rynek jest niestety w czołówce unijnych państw pod względem kradzieży własności intelektualnej. Z badań EUIPO wynika, że w naszym kraju najwięcej straciły firmy farmaceutyczne – 603 milionów euro. Niewiele mniej - 590 milionów – branża sprzedające odzież, obuwie i dodatki. Mniejsze straty poniosły firmy kosmetyczne ze stratą „zaledwie” 325 milionów euro. Urzędnicy unijni wskazują, że na taki stan wpływ mają niskie kary i wysokie zarobi tych, którzy produkty podrabiają.
Christian Archambeau, dyrektor wykonawczy EUIPO zwraca uwagę, że wzrost gospodarczy i tworzenie miejsc pracy w Europie uzależnione jest od sektora przemysłowego i alarmuje: - Nasze badania pokazują, jak podrabianie towarów i piractwo mogą zagrażać wzrostowi i zatrudnieniu.
Polskie orły
Na kradzieży własności intelektualnej tracą nie tylko producenci, ale też np. firmy transportowe. Większość podróbek trafia na nasz rynek z zagranicy. Jest też inny aspekt. Szacuje się, że z tego tytułu ubyło u nas niemal 30 tysięcy miejsc pracy!
Problem kradzieży własności intelektualnej dotyczy nie tylko światowych korporacji. Robert Kupisz w sezonie jesień/zima 2012 wypuścił słynne T-shirty z orzełkiem. Szybko stały się przebojem: pokochały je gwiazdy i zwykłe klientki. Koszulki były ręcznie farbowane, co miało odzwierciedlenie w cenie: t-shirt kosztował ok. 300 zł. Ale nawet dziś „orły Kupisza” można kupić za kilkadziesiąt złotych w popularnym sklepie internetowym. Tyle, że fałszywe.