Jeden z ojców paktu stabilności i wzrostu Klaus Regling powiedział ostatnio, że nonsensowne reguły ekonomicznie podważają wiarygodność instytucji. Czy pakt stabilności i wzrostu przynosi więcej złego niż dobrego?
Efekty są zróżnicowane. Pozytywne, bo to jedyny instrument do koordynowania naszych polityk. Też przydatny do utrzymania deficytu we właściwych proporcjach do PKB. Ale teraz musimy rozpocząć dyskusję. I to nie tylko wrócić do kwestii już ważnych przed pandemią, jak skomplikowanie reguł fiskalnych czy ich procykliczność.
Do rozstrzygnięcia są przynajmniej dwie nowe wielkie kwestie. Przede wszystkim potrzeba 520 mld euro inwestycji na nasze strategiczne cele przez przynajmniej kolejną dekadę. Transformacja klimatyczna będzie finansowana głównie z prywatnych środków, ale nie tylko. I powstaje pytanie, jak ułatwić rolę publicznych inwestycji, jak je przyspieszyć w sposób trwały. W tym i przyszłym roku będziemy mieli 3,5 proc. PKB. To jest dobry poziom, związany jednak z nadzwyczajnymi wydatkami unijnymi i krajowymi w reakcji na pandemię. Jak to trwale utrzymać przez dekadę?
Druga sprawa to dług publiczny wynoszący średnio w strefie euro 100 proc. PKB. Trzeba się tym zająć w sposób realistyczny i rozsądny. Nie możemy zaakceptować pomysłu, że redukcja, która jest niezbędnym elementem zdrowia gospodarczego Europy, ograniczy zrównoważony wzrost. Wyważenie różnych celów wymaga delikatności. To będzie więc interesująca, ale niełatwa dyskusja. Zmiany są potrzebne, ale nie mówię o zmianach traktatów czy fundamentalnych zasad.
Protesty już są. Klub ośmiu krajów Europy Północnej wysłał list przeciw łagodzeniu jakichkolwiek reguł. Jak by im pan odpowiedział?