Robili zdjęcia i ginęli, czyli historia agencji Magnum

Podczas spotkania założycielskiego, jakie odbyło się w 1947 r. w Paryżu, twórcy jednej z najsłynniejszych agencji fotograficznych na świecie odkorkowywali flaszkę szampana. Nie wiemy czy olśnienia doznał Robert Capa, Henri Cartier-Bresson czy inny z fotoreporterów. W każdym razie ktoś nagle zawołał: „Magnum!”, co po francusku oznacza półtoralitrową butelkę. Nazwa się przyjęła

Aktualizacja: 10.10.2008 19:41 Publikacja: 10.10.2008 12:16

Rybacy na zamarzniętej rzece. Obwód Włodzimierski, Suzdal, Rosja, 1972 (materiały promocyjne Muzeum

Rybacy na zamarzniętej rzece. Obwód Włodzimierski, Suzdal, Rosja, 1972 (materiały promocyjne Muzeum Narodowego)

Foto: Magnum Photos/EK Pictures, Henri Cartier-Bresson Hen Henri Cartier-Bresson

Tak powstała pierwsza agencja tworzona przez niezależnych fotografów. Miała chronić ich przed wyzyskiem ze strony korporacji. Fotoreporterzy zyskali wpływ na kontekst, w jakim ukazywały się ich prace. Najważniejsza jednak była sprawa zachowania przez autorów praw do zdjęć, które w przyszłości mogły zyskać ogromną wartość.

Wśród założycieli Magnum znaleźli się - obok Capy i Cartier-Bressona - David Chim Seymour, George Rodger i Bill Vandivert. Ustalono, że Chim zajmie się Europą, Cartier-Bresson - Indiami i Dalekim Wschodem, Rodger - Afryką, a Vandivert - Ameryką. Capa mógł jeździć dokąd mu się podobało.

— Mamy znaczny wkład w powstanie Magnum, bowiem aż dwóch jej współtwórców pochodziło z Europy Środkowo-Wschodniej - mówi Andrzej Rybicki, kustosz Muzeum Historii Fotografii. - Capa, który naprawdę nazywał się Andre Friedmann, wywodził się ze zlaicyzowanej rodziny węgierskich Żydów. David Seymour, a właściwie Dawid Szymin, urodził się w Warszawie.

To oni dwaj sprawili, że marzenie nabrało realnego kształtu. O ile Capa oczarowywał redaktorów i nawiązywał kontakty tam, gdzie, jak sądził, dało się zarobić, Chim kalkulował ryzyko i utrzymywał Magnum na odpowiedni kursie.

[srodtytul]Najbardziej osobista wojna [/srodtytul]

Aby odnieść sukces Magnum - bez względu na aspiracje swych członków - musiała działać jak każda inna agencja. Oznaczało to przedstawienie komercyjnej oferty - fotoreportaży kierowanych do szerokiego grona odbiorców. Capa zdawał sobie z tego sprawę i przestrzegał Cartier-Bressona przed wykonywaniem zdjęć w surrealistycznej manierze.

— Strzeż się etykiet - mówił mu. - Dodają otuchy, ale ktoś ci kiedyś przylepi taką, której już się nie pozbędziesz: „małego surrealistycznego fotografa”. Wtedy będzie po tobie, zrobisz się wykwintny i zmanierowany. Lepiej przypnij sobie łatę fotoreportera, a tę drugą trzymaj w głębi serca dla siebie.

Pierwszym klientem agencji był John Morris, który z magazynu „Life” przeszedł do „Ladies' Home Journal”, gdzie został szefem działu fotografii. Morris i Capa wpadli na pomysł reportażu „Ludzie są ludźmi” ukazującego życie rodzin na całym świecie. Budżet przedsięwzięcia wyniósł 15 tys. dolarów. Chim miał sfotografować rodziny w Niemczech i Francji, Rodger — w Egipcie oraz Palestynie, Capa - w Związku Radzieckim, dokąd wybierał się z Johnem Steinbeckiem.

Za wielki sukces Magnum i samego Capy trzeba uznać fotoreportaż z powstania państwa Izrael w 1948 r. Była to najbardziej osobista wojna tego fotografa, który w swym życiu widział już przecież niejedno, by wspomnieć tylko dramatyczny konflikt hiszpański czy lądowanie aliantów w Normandii w 1944 r. W Izraelu został przypadkiem raniony. Według relacji Irwina Shawa miał wtedy powiedzieć: „Tego byłoby już za wiele, żeby zginąć zabitym przez Żydów!”. Przed opuszczeniem Izraela Capa pojechał do osady Gedera. Odwiedził obóz dla niewidomych i chorych na jaglicę Żydów. Wykonał tam zdjęcie, które stało się symbolem nowopowstałego Izraela. Przedstawia dziewczynkę prowadzącą do obozowej jadalni trzech ślepych mężczyzn.

[srodtytul]Po co ci pieniądze?[/srodtytul]

Tylko przy pomocy nowych fotografów Magnum mogła relacjonować najważniejsze wydarzenia na świecie. Capa wprowadził do agencji m.in. Elliota Erwitta, Burta Glinna, Inge Morath i Marca Ribouda — fotografów, którzy zdobyli potem sławę. W lipcu 1949 r. do Magnum wstąpił Ernst Haas. Capa wybrał się z nim na obiad. „Pogratulował mi z okazji zostania »udziałowcem« - wspominał Haas. - Co oznacza zostanie »udziałowcem«? »Oznacza to - wyjaśnił Capa - że twoje pieniądze są teraz w Magnum, że Magnum jest organizacją o charakterze niedochodowym i że nigdy ponownie nie ujrzysz już swoich pieniędzy”.

W istocie w finansach firmy dało się dostrzec pewne nieścisłości. Capa sięgał po zarobki partnerów, aby płacić za kobiety, drogie ubrania i hazard. Erwitt wspominał, że na początku lat 50. Capa wrócił kiedyś z hipodromu Longchamps z podwójną wygraną: „Wkroczył do kawiarni z ramionami dosłownie pełnymi pieniędzy, po czym starannie je podzielił. Następnie zaczął rozdawać je tym, którym był coś winien w kawiarni i w biurze piętro wyżej. Kiedy już wszystkich obleciał, nic nie zostało”.

Gdy z Indii powrócił Cartier-Bresson, upomniał się o kilka tysięcy dolarów, które winna mu była agencja. „Ale po co? - spytał Capa. - Twoja żona chodzi w futrze i nie potrzebuje drugiego, samochodów nie lubisz, po co ci pieniądze?”. A jednak jak przyznał Cartier-Bresson, pieniądze nigdy nie stanowiły między nimi problemu: „Musieliśmy jakoś żyć, on był hazardzistą, zapewniał nam pracę. Tak już miało być”.

[srodtytul]Nie dość blisko [/srodtytul]

Adeptom fotoreportażu Capa powtarzał, że jeśli zdjęcie nie jest dobre, to znaczy, że jego autor nie podszedł dość blisko. Zginął w 1954 r., dokumentując odwrót Francuzów z Wietnamu. Zabiła go mina lądowa. Na ostatnim zdjęciu, jakie wykonał, widać żołnierzy idących w głąb pola ryżowego. Po prawej wznosi się grobla. Ruszył w jej stronę.

Tragedia ta zbiegłą się w czasie ze śmiercią innego członka Magnum, protegowanego Capy, Wernera Bischofa. Fotograf zginął w Peru, gdy jego samochód wpadł w poślizg i spadł w przepaść. W 1956 r., w trakcie relacjonowania kryzysu sueskiego, kule z karabinu maszynowego armii egipskiej dosięgły Chima Seymoura. Pomimo tych strat, agencja przetrwała.

— Zrzeszeni tam fotoreporterzy dokumentowali przełomowe momenty najnowszej historii, m.in. odbudowę Niemiec Zachodnich, społeczną rewoltę drugiej połowy lat 60. w Ameryce czy wojnę w Wietnamie - mówi Andrzej Rybicki. - Agencja działa do dziś, choć reguły w niej obowiązujące przejęła konkurencja. Zmieniła się także rola fotografii prasowej. Traciła na znaczeniu, w miarę jak rosła w siłę coraz to bardziej agresywna i zaborcza telewizja.

Capa to przewidział. We wrześniu 1953 r., na ostatnim zebraniu udziałowców Magnum, w którym brał udział, mówił z przekonaniem, że pewnego dnia miejsce fotografii zajmie ruchomy obraz.

[i]Korzystałem ze znakomitej książki Alexa Kershawa „Capa. Szampan i krew”. Przekład Marcin Piekoszewski. Wydawnictwo Fontanna. Warszawa 2008[/i]

[ramka]Wystawa "Henri Cartier-Bresson. Europejczycy" w Muzeum Narodowym w Warszawie - Królikarni trwa od 11 października do 16 listopada[/ramka]

Tak powstała pierwsza agencja tworzona przez niezależnych fotografów. Miała chronić ich przed wyzyskiem ze strony korporacji. Fotoreporterzy zyskali wpływ na kontekst, w jakim ukazywały się ich prace. Najważniejsza jednak była sprawa zachowania przez autorów praw do zdjęć, które w przyszłości mogły zyskać ogromną wartość.

Wśród założycieli Magnum znaleźli się - obok Capy i Cartier-Bressona - David Chim Seymour, George Rodger i Bill Vandivert. Ustalono, że Chim zajmie się Europą, Cartier-Bresson - Indiami i Dalekim Wschodem, Rodger - Afryką, a Vandivert - Ameryką. Capa mógł jeździć dokąd mu się podobało.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Film
Gwiazda o polskich korzeniach na wyspie Bergmana i program Anji Rubik
Film
Arkadiusz Jakubik: Zagram Jacka Kuronia. To będzie opowieść o wielkiej miłości
Film
Leszek Kopeć nie żyje. Dyrektor Gdyńskiej Szkoły Filmowej miał 73 lata
Film
Powstaje nowy Bond. Znamy aktorów typowanych na agenta 007
Film
Mają być dwie nowe „Lalki”. Netflix miał pomysł przed TVP