[b]S to słońce, mimo że w tym filmie właściwie go przecież nie było – większość zdjęć powstawała przy neonowym świetle. Także na przykład słynna scena przesłuchania przez areopag, w której podświetlone były tylko podłoga i pulpity członkiń jedynie słusznej organizacji, działającej pod hasłem „Liga broni, liga radzi, liga nigdy cię nie zdradzi”. Mam tu jednak na myśli wewnętrzny ogień, który odczuwaliśmy w czasie realizacji.
Żar towarzyszył naszej ekipie nie tylko w czasie zdjęć emocjonujących męską część widowni, które jeden z bohaterów, grany przez Jerzego Stuhra Maks, skomentował bez ogródek: „Żeby chłop nie mógł z gołą babą w windzie...”. Pasja i żarliwość przy tworzeniu tego obrazu miały również inne podłoże: byliśmy młodzi, zgrani, pełni energii. Mieliśmy ogromną nadzieję, że robimy coś przewrotnego. Coś, co w metaforze artystycznej stawało się elementem walki z otaczającą nas wszystkich szarością i bylejakością…
[b]E[/b] to ekstaza, poczucie wewnętrznego niepokoju, który wyzwolił artystyczną energię. W tamtych czasach to była wielka obraza zrobić film komercyjny. A myśmy się tego słowa nie bali. Robiliśmy swój „skok tygrysa”. Mimo zewnętrznych ograniczeń próbowaliśmy nowych rozwiązań.
[b]K[/b] to niestety kłopot. Ale do pokonania i mobilizujący. Przez cały film różne rzeczy zdobywaliśmy, czyli jak to w tamtych czasach – „organizowaliśmy”. Na przykład materiały do dekoracji, które udawały, że są lepsze, doskonalsze, niż były. No i taśmę, której zabrakło na nakręcenie sceny finałowej. Realizację kończyliśmy, jak przy filmie amatorskim, ale na ekranie wyszło profesjonalnie.
[b]S[/b] powiem wprost: sukces. Taki jestem arogancki. Uważam, że ludzie, którzy pracowali przy „Seksmisji”, zasłużyli na sukces.