Ta familijna opowieść z wilkami w rolach głównych przypomina sztampową komedię romantyczną.
Tytułowy wilczek o imieniu Humphrey (w polskiej wersji językowej głosu użyczył mu Waldemar Barwiński) nie ma nic wspólnego z groźnymi bestiami, które zwykle straszyły dzieci w bajkach. Uwielbia wygłupiać się z kolegami, dużo leniuchuje. Należy do rasy Omega, która nie cieszy się w stadzie poważaniem. Natomiast Kate (w dubbingu Milena Suszyńska) to samica z grupy Alfa, urodzona przywódczyni watahy. A jest odważna niczym wojownicza Amazonka.
Jak wiadomo z licznych komedii miłosnych, przeciwieństwa się przyciągają. Podobnie jest w „Zakochanym wilczku”. Los sprawi, że Kate i Humphrey będą zmuszeni współpracować i wtedy nawiąże się między nimi nić sympatii.
Inwencja scenarzystów ograniczyła się do odwrócenia ról. Wilczyca okazuje się silniejsza i bardziej odpowiedzialna niż wilk – w dodatku lekkoduch. Płeć piękna dominuje nad męską. Poza tym „Zakochany wilczek” razi wtórnością. Pomysł, by bohaterów dzieliły różnice klasowe, był już wielokrotnie wykorzystywany w kinie. Od melodramatów dla dorosłych po disnejowskie bajki (m.in. „Zakochany kundel”). „Zakochany wilczek” nieumiejętnie kopiuje ten wzorzec. Bez finezji, zachowania dystansu.
Schematycznej fabuły nie ratuje humor wyprany z popkulturowej erudycji. Słowem rodzicom grozi podczas seansu zanudzenie się na śmierć. Jedynie kilkulatki będą miały odrobinę frajdy, gdy zobaczą hasające wilczki w 3D. Choć animatorzy mogli się bardziej postarać przy tworzeniu mimiki zwierząt.