Mr. Nobody **

Co za rozczarowanie. Podobne towarzyszyło ubiegłorocznemu „Ciekawemu przypadkowi Benjamina Buttona” Davida Finchera – piramidalnej bzdurze ubranej w szatki filozoficznej przypowieści o losie człowieka

Publikacja: 23.12.2010 15:02

Strategia reżysera polega m.in. na opowiadaniu o bohaterze na zasadzie skoków w czasie i przestrzeni

Strategia reżysera polega m.in. na opowiadaniu o bohaterze na zasadzie skoków w czasie i przestrzeni

Foto: kino świat

„Mr. Nobody” to powtórka z tamtej wątpliwej rozrywki. Z tą różnicą, że przypadek pana Nikogo jest bardziej męczący z powodu taktyki, jaką obrał belgijski reżyser.

Polega ona na opowiadaniu o bohaterze na zasadzie skoków w czasie i przestrzeni oraz daniu mu do dyspozycji trzech możliwych żywotów. Poznajemy Nemo Nobody’ego (Jared Leto) w klinice w roku 2092, kiedy ma 118 lat. Jest ostatnim ze śmiertelników – żyjący nie wiedzą już, co to śmierć, starość i seks – i łakomym kąskiem dla dziennikarzy. Jednemu udaje się przeprowadzić z nim wywiad. Ale cóż to za rozmowa, gdy Nobody ma takie zaniki pamięci, że jest pewien, iż ma trzydzieści kilka lat.

Z chaosu jego wspomnień wyłania się bezładna spowiedź rzeka na temat tego, co było, co mogło się wydarzyć i co by się wydarzyło, gdyby były jeszcze jakieś inne opcje do wykorzystania. Tak więc ani dziennikarz, ani my, ani prawdopodobnie sam Nemo nie wie, czy był żonaty z Elise (Sarah Polley), Anną (Diane Kruger) czy Jean (Linh Dan Pham). Na wszelki wypadek oglądamy jego trzy małżeństwa oraz dzieciństwo – a właściwie jego dwa warianty – wraz z dwoma wariantami okresu dojrzewania. Dodajmy – na dwóch kontynentach, w Wielkiej Brytanii i Kanadzie, w latach 70. i 80. XX w.

Cały czas wybiegamy w przyszłość, by zaraz się cofnąć wiele lat do tyłu. Świeżość tego zabiegu zamienia się po pół godzinie w usypiająco nudną rutynę – film trwa 141 minut. Leitmotivem jest wykład do kamery młodego Nobody’ego plotącego truizmy nie do zniesienia na temat życia. Są tu też banały o tzw. efekcie motyla w naszym życiu.

W rezultacie otrzymujemy piękne opakowanie – za scenografię Sylvie Olivé dostała nagrodę na festiwalu w Wenecji – kompletnie pustego w środku pudełka.

[ramka]Kanada, Belgia, Francja, Niemcy 2009, reż. Jaco Van Dormael, wyk. Jared Leto, Diane Kruger, kina: Cinema City: Arkadia, Galeria Mokotów, Promenada, Sadyba, Atlantic, Femina, Kinoteka, Luna[/ramka]

„Mr. Nobody” to powtórka z tamtej wątpliwej rozrywki. Z tą różnicą, że przypadek pana Nikogo jest bardziej męczący z powodu taktyki, jaką obrał belgijski reżyser.

Polega ona na opowiadaniu o bohaterze na zasadzie skoków w czasie i przestrzeni oraz daniu mu do dyspozycji trzech możliwych żywotów. Poznajemy Nemo Nobody’ego (Jared Leto) w klinice w roku 2092, kiedy ma 118 lat. Jest ostatnim ze śmiertelników – żyjący nie wiedzą już, co to śmierć, starość i seks – i łakomym kąskiem dla dziennikarzy. Jednemu udaje się przeprowadzić z nim wywiad. Ale cóż to za rozmowa, gdy Nobody ma takie zaniki pamięci, że jest pewien, iż ma trzydzieści kilka lat.

Film
Gwiazda o polskich korzeniach na wyspie Bergmana i program Anji Rubik
Film
Arkadiusz Jakubik: Zagram Jacka Kuronia. To będzie opowieść o wielkiej miłości
Film
Leszek Kopeć nie żyje. Dyrektor Gdyńskiej Szkoły Filmowej miał 73 lata
Film
Powstaje nowy Bond. Znamy aktorów typowanych na agenta 007
Film
Mają być dwie nowe „Lalki”. Netflix miał pomysł przed TVP