Była uważana za ikonę filmowej francuskiej Nowej Fali. Urodzona w 1938 roku w stanie Iowa w Ameryce, wychowana w duchu surowego luterańskiego protestantyzmu, a przez całe życie łamała zasady. I zapłaciła za to bardzo wysoką cenę – odebrała sobie życie mając niespełna 40 lat. Jeden z jej znajomych występujących w filmie uważa, że „ucieleśniała złamane poetyckie życie".
Wszystko zaczęło się, gdy miała lat 17 i zapragnęła zostać aktorką. Jej siłą była uroda – łączyła w sobie urok zadziornej chłopczycy z anielskim wdziękiem. Wzięła udział w castingu do roli świętej Joanny Otto Premingera. I wygrała. Tak zaczęła się jej podróż do Europy. Film nie został dobrze oceniony, ale Preminger postanowił dać jej kolejną szansę i powierzył rolę Cecile w adaptacji „Witaj, smutku" Saganki. Francois Truffaut napisał entuzjastyczną recenzję i tym samym otworzył jej drogę do prawdziwie dla niej przełomowego filmu – „Do utraty tchu" Jean-Luc Godarda.
- Pierwszy dzień był dziwny – wspomina świadek zdjęć. - Nie nakręciła prawie nic. Zobaczyła małą ekipę. Uznała to za amatorszczyznę. Kręcili bez dźwięku, Godard dogadywał podczas ujęć. Dialogi przynosił w ostatniej chwili... taką miał metodę. To wszystko bardzo ją dziwiło. Chciała zrezygnować po pierwszym dniu, ale grała dalej, bo była zaintrygowana. W połowie zdjęć zrozumiała, że tymi metodami Godard wydobywa z niej coś naturalnego, prawdziwego, autentycznego.
Prywatne życie Jean też zaczęło nabierać nieoczekiwanego tempa. Miała 21 lat, gdy poznała Romaina Gary, w którym się zakochała bez pamięci, choć dzieliło ich ponad 20 lat życia i fakt, że ona była mężatką, a i on miał żonę. Syn, dziś dojrzały mężczyzna, owoc tego romansu, a potem małżeństwa – z rozczuleniem wspomina w filmie matkę. Pokazując zdjęcie przytulonych rodziców mówi:
- Uwielbiam to zdjęcie. Rodzice wyglądają na takich szczęśliwych! Dobrze wiedzieć, że byłem owocem czegoś takiego.