Podczas uroczystości wręczenia Złotych Kaczek reżyser odebrał dwie statuetki: za poloneza z „Pana Tadeusza” (– Jestem zaskoczony – przyznał. – Nigdy nie nauczyłem się tańczyć) oraz tę najważniejszą – za „Ziemię obiecaną”, najlepszy film w dziejach Złotych Kaczek. Czytelnicy „Filmu” nie zawiedli: już drugi raz wskazali dzieło Wajdy jako najlepsze – dziesięć lat temu „Ziemia obiecana” została przez nich ogłoszona najlepszym filmem w stuletniej historii polskiego kina.
Jak powstawał ten film, co zadecydowało o jego pozycji – nie tylko w dziejach polskiego filmu, ale i w bogatej filmografii Andrzeja Wajdy?
Zacząć wypada od początku, powieści Władysława Stanisława Reymonta, w połowie lat 70. ubiegłego stulecia nieco już zapomnianej. Wydana w 1899 r. „Ziemia obiecana” jest wynikiem reporterskiej wyprawy pisarza do Łodzi, gdzie udał się na zlecenie warszawskiego „Kuriera Codziennego”. Przebywał tam przez cztery miesiące, wnikliwie obserwując życie miasta w okresie jego burzliwego rozwoju. Ówczesna Łódź, zamieszkana głównie przez Niemców (38 proc. populacji), Żydów (28 proc.) i Polaków (33 proc.), w wyniku zniesienia barier celnych między Królestwem Polskim a Rosją stała się z jednej strony areną kapitalistycznej rywalizacji, w której uczestniczyły warstwy posiadające, z drugiej zaś – miejscem bezwzględnej walki o byt. Wnikliwa obserwacja pozwoliła Reymontowi nakreślić szeroką panoramę miasta molocha, gdzie sukces jednych oznacza niszczenie innych, a przetrwanie zapewnia jedynie stosowanie praw dżungli. Ale to tylko jeden z aspektów powieści przyszłego noblisty.
Zaprezentowane na jej kartach poglądy pisarza są bliskie programowi Stronnictwa Demokratyczno-Narodowego Romana Dmowskiego, nawołującego do obrony interesów narodowych nie tylko przed naciskami zaborców, ale także mniejszości narodowych. Młody szlachcic Karol Borowiecki wyrzeka się swych ziemiańskich korzeni nie dlatego, że ulega namowom Moryca Welta i Maksa Bauma – Żyda i Niemca, swych – jak się okaże – fałszywych przyjaciół. Przeciwnie: stawiając fabrykę, usiłuje przeciwstawić się obcemu żywiołowi w Łodzi, pokazać polską solidność i klasę. Jego klęska wydaje się nieuchronna, gdyż w wyniku zdrady został pozbawiony wsparcia.
Czy jednak taki scenariusz miał szansę na realizację w połowie lat 70.? Na szczęście nie. W czasach premiery Andrzej Wajda przyznawał, że wzorował się na ówczesnym kinie amerykańskim – powracającym wprawdzie do tradycji (głośne kino retro), ale jednocześnie mocno trzymającym się współczesności. A ta współczesność to czas młodzieżowej kontestacji przełomu dekad, atak młodych na społeczne struktury opanowane przez ich rodziców i dziadków, obyczajowa swoboda, no i tak charakterystyczne dla tamtego kina poczucie męskiej solidarności. To oraz urzeczenie Wajdy pochodzącą z końca XIX wieku i cudem zachowaną architekturą Łodzi, nie mówiąc o fascynacjach malarskich i filmowych (Fellini!), zadecydowało o kształcie filmu.