Russell Crowe gra Cala, reportera śledczego "Washington Globe". Od początku nie mamy wątpliwości, że to dziennikarski wyga. Jeździ zdezelowanym samochodem, pracuje na wysłużonym komputerze. Widać, że poświęcił życie dla pracy.
Tym razem zadanie ma proste. Ktoś zabił bezdomnego narkomana i rowerzystę – świadka morderstwa. Sprawa w sam raz do kroniki kryminalnej.
Ale wkrótce pod pociąg metra wpada asystentka kongresmana Collinsa (Ben Affleck) – przyjaciela Cala ze studiów. Media rzucają się na polityka, gdy na jaw wychodzi jego romans z kobietą. Della Frye (Rachel McAdams), młodziutka dziennikarka "Washington Globe", błyskawicznie pisze w blogu plotkarski tekst o seksskandalu. Zrozpaczony Collins przychodzi do Cala z prośbą o pomoc. Obawia się, że afera zaszkodzi mu w ważnym momencie kariery. Kongresman przewodniczy bowiem komisji Departamentu Obrony, która bada biznesowe powiązania militarnej korporacji Pointcorp...
Film powstał na podstawie brytyjskiego miniserialu telewizyjnego z 2003 roku. Wielowątkowa intryga jest poprowadzona klarownie. Niestety, zbyt często widz może się domyślić rozwoju wydarzeń – tak nachalne dostaje od twórców podpowiedzi. Utrzymaniu napięcia nie pomaga również obfite korzystanie z ogranych motywów: brudna polityczna afera, demoniczna korporacja w tle, niebezpieczny zabójca.
Mimo to "Stan gry" wciąga. Reżysera Kevina Mcdonalda, świetnego dokumentalisty (m.in. oscarowy "Jeden dzień we wrześniu"), który nieźle radzi sobie także w fabule ("Ostatni król Szkocji"), mniej zainteresowała sensacyjna intryga. Nie chodziło mu o zaskakiwanie widzów, ale raczej uwrażliwienie ich na przeobrażenia świata mediów.