Fabuła podróżuje z widzem

Bollywood działa jak lustro, w którym odbijają się marzenia i ambicje Hindusów. W najnowszych filmach widać pochwałę młodości, luksusu i podróży. Toczącą się na ekranie od lat 90. walkę tradycji z nowoczesnością właśnie wygrywa ta druga

Publikacja: 22.04.2010 21:23

Najważniejszą publicznością Bollywood są dziś młodzi z klasy średniej

Najważniejszą publicznością Bollywood są dziś młodzi z klasy średniej

Foto: Fotorzepa

Wygląda na to, że indyjskie kino rozrywkowe wychodzi na prostą: znów zaczyna opowiadać historie, z którymi Hindusi chcą się utożsamiać. Ostatnia dekada była dla tamtejszego przemysłu filmowego ekscytująca, ale i trudna – okazało się, że standardowa formuła miłości triumfującej nad społecznym tabu znudziła widzów. Filmowcy rozpoczęli gorączkowe poszukiwania nowego przepisu na przeboje, dzięki czemu pojawiały się coraz dziwniejsze i zupełnie nietrafione scenariusze, a w oceanie klap pływało niewiele udanych, nowatorskich produkcji. Kiedy nie sprawdziły się wyprawy w stronę science fiction ani poddane lekkiemu liftingowi stare romantyczne tricki, zrozpaczeni producenci postawili na odświeżanie największych historycznych eposów – z fatalnym skutkiem.

Wreszcie zrozumieli, że we współczesnym świecie oferującym bogatą i różnorodną rozrywkę nie ma uniwersalnej matrycy, według której można seryjnie produkować hity. Od lat 90. indyjska publiczność, częściej stykająca się z kinem międzynarodowym, ma coraz większe wymagania. Choć filmy zagraniczne stanowią zaledwie kilka procent tytułów wyświetlanych w kinach, to Internet otworzył nowe kanały dystrybucji. Wraz z wprowadzeniem gospodarki rynkowej w 1991 r. indyjskie społeczeństwo zaczęło się gwałtownie przeobrażać – teraz swobodnie docierają tam wzorce zachodniego stylu życia, europejskie i amerykańskie trendy.

Przemiany ekonomiczne spowodowały, że – podobnie jak na całym świecie – decydującą grupą konsumentów rozrywki stali się młodzi z klasy średniej i mieszkańcy wielkich miast. Wbrew utartym przekonaniom, że Bollywood jest ulubionym medium niewykształconych mas, dziś twórcy kina pracują przede wszystkim dla przeżywającej boom indyjskiej klasy średniej. Filmowcy starają się odgadnąć jej pragnienia i coraz częściej stawiają ją w centrum fabuły. „Nazywam się Khan” pokazuje, że Bollywood najtrudniejszy okres ma za sobą i nareszcie trafia w swój czas.

[srodtytul]Zagraniczne szczęście[/srodtytul]

W losach Rizvana, głównego bohatera filmu „Nazywam się Khan”, zawarte zostało najpopularniejsze wśród współczesnych Hindusów marzenie. Chłopak dorastający w niezamożnej rodzinie w Indiach, z racji urodzenia i nierozpoznanego autyzmu pozbawiony szans na rozwój, wyjeżdża do USA. Dołącza do brata, który robi tam karierę jako handlowiec. Za oceanem wszystko wygląda inaczej – kolory na ekranie stają się żywsze, choroba zostaje zdiagnozowana, a dzięki terapii Rizvan może zrealizować amerykański sen i etos self made mana.

Trafia do malowniczego, czystego i dobrze zorganizowanego San Francisco, pełnego przestronnych ulic i nowoczesnych biur. W Indiach bez przerwy napotykałby trudności – tłoczyłby się z innymi w przeładowanych autobusach, tkwił w korkach, brnął przez zaśmiecone ulice, ocierał pot z czoła i marzył o kuble zimnej wody. Komfort i przestrzeń – także ta symboliczna, pozwalająca być sobą – pozostałyby poza jego zasięgiem. Rizvan musiał wyjechać, by znaleźć szczęście i swoje miejsce w życiu. Wielu widzów, którzy oglądali ten film w nowych multipleksach Delhi czy Bombaju, chce tego samego.

Prawie każdy Hindus ma krewnych za granicą, a ogromna indyjska diaspora (szacowana na około 30 milionów osób), koncentrująca się przede wszystkim na Wyspach Brytyjskich, w Kanadzie, USA, Australii i na Bliskim Wschodzie, tworzy coś na kształt eksterytorialnych Indii. Imigranci są silnie związani z ojczyzną, nie tylko poprzez religię i tradycję, także formalnie i ekonomicznie – wielu z nich posiada szczególny status Non Resident Indian, który ułatwia podróżowanie i rozwój kontaktów biznesowych.

W uproszczeniu można powiedzieć, że życie Indii toczy się dziś wzdłuż osi prowadzących z ojczyzny do największych skupisk imigrantów. Te same linie od blisko 20 lat wyznaczają kurs indyjskiego kina i powodują, że akcja filmów jest „eksportowana” za granicę.

[srodtytul]Godzenie wody z ogniem[/srodtytul]

Shah Rukh Khan i Kajol, aktorskie gwiazdy „Nazywam się Khan”, przyczynili się do spopularyzowania zagranicznych wątków na ekranie. Podbili serca Hindusów nakręconym w połowie lat 90. filmem „Żona dla zuchwałych”. Oboje zagrali nastolatków dorastających w emigranckich rodzinach w Londynie. Śliczna Simran ma niebawem wyjechać do Indii i tam wziąć aranżowany ślub z wybranym przez rodzinę chłopakiem, a przystojniak i luzak Raj właśnie zawalił rok w college’u. Spotykają się podczas letniej podróży po Europie i zakochują w sobie, doprowadzając do zderzenia sił hinduskiego konserwatyzmu z myśleniem postępowym.

Zanim dojedziemy z bohaterami do szczęśliwego zakończenia, okaże się, że można pogodzić wodę z ogniem. Raj udowodni rodzinie ukochanej, że jego hinduska tożsamość pozostała nienaruszona, a symbolizowane przez dwójkę bohaterów indyjska diaspora i ziemia ojczysta wezmą ślub. „Żona dla zuchwałych” jest jednym z kilku najważniejszych filmów w historii Bollywood. W Bombaju są kina, w których nigdy (!) nie zszedł z afisza. Od jego premiery wątki emigranckie pojawiają się w kinie regularnie, ale ich wymowa jest aktualizowana. O ile w latach 90. na topie była Europa i wątek podróży (królowały szwajcarskie łąki, ośnieżone alpejskie szczyty, fototapety udające Paryż i budowle Budapesztu imitujące Rzym, a bohaterowie zadziwiająco często korzystali z pociągów, autobusów i tramwajów, między przesiadkami walcząc o wielkie uczucie), o tyle w nowym tysiącleciu scenarzyści postawili na emigrantów i portretowanie, a dokładniej idealizowanie ich codzienności.

Na przykład akcja wielkiego przeboju „Kal Ho Na Ho” toczyła się w Nowym Jorku, w środowisku Hindusów, którym się powodzi – mają przed sobą korporacyjne kariery. Nowoczesne sale wykładowe i biurowce, chodniki pełne ludzi ubranych w eleganckie garnitury stały się scenografią dla romantycznej historii. W „Salaam Namaste” wydarzenia przeniosły się do australijskich miast i na tamtejsze plaże – ukazani w filmie młodzi Hindusi kontestowali wartości rodzinne, chcieli prowadzić dynamiczne życie wolne od zobowiązań i pełne wyzwań, ale w finale miłość wzięła górę.

[srodtytul]Nowa żyła złota[/srodtytul]

Odwrotną konstrukcję ma „Delhi 6” pokazujący pragnienia i ambicje młodych członków diaspory: wychowany w Stanach Roshan po raz pierwszy odwiedza Indie jako młody mężczyzna, filmowcy pokazują kraj jego oczami. Początkowo przyjezdny czuje się przytłoczony i wyobcowany, ale z czasem odnajduje w ziemi przodków ważną część siebie. W finale oddaje życie w imię zgody między hindusami a muzułmanami. Podobny wydźwięk ma „Nazywam się Khan”. Jego twórcy przenieśli punkt ciężkości do Ameryki, by pokazać, że obywatele Indii żyjący w kraju i za granicą mogą się od siebie wzajemnie uczyć.

Najnowszy film Karana Johara jest zawieszony dokładnie w połowie drogi między Indiami a rozrzuconą po świecie diasporą, ponieważ nawiązywanie więzi między tymi środowiskami jest teraz najważniejszą misją kina komercyjnego z Bombaju. W latach 50. i 60. filmy jednoczyły Hindusów budujących niepodległe państwo i socjalizm – na ekranie królowali rikszarze, rolnicy, nauczyciele. Później do kina wkroczyli młodzi gniewni wyrażający brak zaufania wobec rządzących. Do końca lat 70. Bollywood działało niczym projektor wyświetlający sny przeciętnego Hindusa. Ale już w latach 80. w cenie były niemal wyłącznie romanse rozgrywające się w bajecznie wystylizowanych wnętrzach i przyciągające do kin głównie kobiety. To zwiększało zarobki filmowców, bo panie zwykle przychodziły do kin z rodzinami.

Dziś zarówno na ekranie, jak i przed nim liczą się zamożni lub bogacący się Hindusi. Publiczność w USA czy Anglii płaci za bilet nawet dziesięciokrotnie więcej niż w Indiach. Z kolei nad Gangesem seans z marzeniami wyrażanymi przez modnie ubranych bohaterów kosztuje kinomanów nawet 300 rupii. To dziesięciokrotnie więcej, niż wynosi cena biletu w starych kinach odwiedzanych przez ubogich rikszarzy, kiedyś uważanych za żelazny bollywoodzki elektorat. Pachnące stęchlizną sale z furkoczącymi wiatrakami przechodzą do historii. Wraz z nimi znikną niskobudżetowe opowieści o pościgach samochodowych i bijatykach. Bollywood znalazło już nową żyłę złota.

Wygląda na to, że indyjskie kino rozrywkowe wychodzi na prostą: znów zaczyna opowiadać historie, z którymi Hindusi chcą się utożsamiać. Ostatnia dekada była dla tamtejszego przemysłu filmowego ekscytująca, ale i trudna – okazało się, że standardowa formuła miłości triumfującej nad społecznym tabu znudziła widzów. Filmowcy rozpoczęli gorączkowe poszukiwania nowego przepisu na przeboje, dzięki czemu pojawiały się coraz dziwniejsze i zupełnie nietrafione scenariusze, a w oceanie klap pływało niewiele udanych, nowatorskich produkcji. Kiedy nie sprawdziły się wyprawy w stronę science fiction ani poddane lekkiemu liftingowi stare romantyczne tricki, zrozpaczeni producenci postawili na odświeżanie największych historycznych eposów – z fatalnym skutkiem.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Film
Majówka z gwiazdami kina, książki i muzyki w Cieszynie, czyli Kino na Granicy
Film
Czy Oscary trafią do sztucznej inteligencji?
Film
OFF NA MAKSA – gwiazdy w Miasteczku Filmowym! | 3 dzień 18. Mastercard OFF CAMERA
Film
Czasem słońce, czasem deszcz | Dzień 2 Mastercard OFF CAMERA
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Film
Rusza 18. edycja Międzynarodowego Festiwalu Kina Niezależnego Mastercard OFF CAMERA