Banksy nie poddaje się schematom. Gdy spróbował reżyserii, upichcił smakowitą mieszankę gatunków. Dawno nie ubawiłam się równie dobrze na filmie, który wcale nie jest komedią. Więcej – konkluzją można się przerazić, jeśli ktoś wierzył w niezawisłość sztuki. "Wyjście przez sklep z pamiątkami" pozbawi go złudzeń. Ale naiwnych w artystycznym światku coraz mniej.
[wyimek][link=http://www.rp.pl/galeria/9131,3,562643.html]Zobacz galerię zdjęć[/link] [/wyimek]
Sam Banksy, najsłynniejszy grafficiarz, zachowuje twarz, choć nadal ją chowa. Zamiast swojej facjaty wystawia przed kamerę nalane oblicze niejakiego Therry'ego Guetty, właściciela ciucholandu, z adhd oraz na poziomie znacznie poniżej Forresta Gumpa. To on staje się bohaterem filmu – maniakalnym operatorem. Można mieć wątpliwości: dokument czy mistyfikacja?
To jednak nieistotne. Liczy się dosadna charakterystyka mechanizmów sławy. Jeśli Therry jest figurą fikcyjną, punkty dla Banksy'ego: stworzył pełnokrwisty symbol. Jeśli T.G. istnieje, brawa dla Banksy'ego za rekonstrukcję jego kariery.
Guetta nie potrafi usiedzieć w miejscu, nocami nie sypia i non stop filmuje co w zasięgu wzroku. Kiedy trafia na trop streetarterów, czyli artystów tworzących na ulicznych murach, także nocnych marków, odkrywa przygodę życia. Zaczyna rejestrować ich poczyna- nia. Największe jego marzenie – spotkać Banksy'ego, o którym sporo się nasłuchał.